wtorek, 18 listopada 2014

“List do nienarodzonego dziecka” Oriana Fallaci

foto: archiwum własne
Jest to monolog przyszłej matki skierowany do jej nienarodzonego dziecka. I choć Oriana Fallaci podkreślała w wywiadach, że nie jest kobietą opisaną w książce, znajomość jej biografii pozwala dostrzec, że wiele wydarzeń przedstawionych w tej powieści miało miejsce również w życiu autorki. Zresztą pierwsza wersja manuskryptu napisana została w 1966 roku, zaraz po drugim poronieniu Oriany i czekała prawie dziesięć lat, aby ujrzeć światło dzienne, w zmienionej formie, odarta z osobistego krzyku, w 1975 roku. Kobieta przedstawiona w książce w delikatny i wzruszający sposób zwraca się do dziecka, opowiada mu o trudach życia, o cierpieniach, które na nie czekają po urodzeniu. Mówi prawdę, że świat to okrutne miejsce. Mimo iż nieustannie się zmienia, w gruncie rzeczy pozostaje taki sam- panoszą się na nim wojny, okrucieństwo, niesprawiedliwość. Fallaci umiejętnie przedstawia również burze hormonalne przetaczające się przez organizm przyszłej matki w postaci niezdecydowania, z jednej strony ogromnej radości, z drugiej lęku, agresji i bierności, walki z własnym egoizmem. Mówi, że bycie matką to nie zawód, to nie obowiązek, to jest nasze prawo, świadomy wybór. Decydując się na posiadanie dziecka nie możemy zapominać o bagażu jaki bierzemy na swoje barki w postaci nieustającego lęku. Już od momentu stwierdzenia ciąży boimy się, zastanawiamy czy wszystko jest w porządku, czy ta mała istotka w naszym wnętrzu jest zdrowa. Myślimy o tym, jakimi będziemy matkami, czy podołamy trudom wychowywania dziecka, czy jesteśmy w stanie zaspokoić wszystkie jego potrzeby? Kobieta z powieści wielokrotnie zadaje dziecku pytanie czy w obliczu tego, czego się od niej dowiedziało rzeczywiście chce poznać ten świat. Mówi mu, że życie składa się z cierpienia, po to powstajemy z nicości aby na koniec powrócić w ten niebyt, a jednak warto podjąć trud, warto się urodzić. Kiedy czytałam tę książkę kręciły mi się w oczach łzy, a gdy doszłam do momentu, w którym autorka opisuje poronienie to były już wodospady łez. Płakałam nad losem matek, które nie mogą mieć dzieci, choć bardzo tego pragną, a także nad losem tych, które je straciły. Zastanawiałam się czy gdyby życie oszczędziło nieszczęść Orianie Fallaci w postaci nieudanych związków, okrucieństw wojennych, których była świadkiem od najmłodszych lat, ogromu niesprawiedliwości, utraty potomstwa, czy jej sytuacja wyglądałaby inaczej? Być może nie odrzuciłaby miłości, rodziny, małżeństwa, wartości na których opiera się egzystencja wspólnoty. Moje doświadczenia są inne, ja należę do tych szczęśliwców, którym podarowano kawałek Księżyca, zarówno dosłownie, jak i w przenośni. Otaczają mnie ludzie, którzy udowadniają mi każdego dnia, że marzenia można spełniać, wystarczy uwierzyć. Urodziłam się czasach pokoju, nie zaznałam głodu ani okrucieństw wojny i nigdy nie byłam sama. Zawsze miałam wokół siebie osoby gotowe do pomocy, mimo to początki macierzyństwa napawały mnie lękiem. Strachem, który wpisany jest w naszą egzystencję. Polecam tę lekturę wszystkim kobietom, to dla nich powstała. I na koniec dodam, że warto również przeczytać ciepłą, nieco magiczną opowieść o początkach rodzicielstwa autorstwa Elif Shafak zatytułowaną “Czarne mleko”. Tu uzyskujemy niezwykle optymistyczną, oniryczną wizję pierwszego spotkania matki i dziecka, zupełnie inną, bo opartą na radosnych doświadczeniach tureckiej autorki.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz