czwartek, 23 października 2014

“Skradziona” Clara Sánchez

foto: archiwum własne
Hiszpańska pisarka napisała książkę inspirowaną prawdziwymi wydarzeniami. W latach siedemdziesiątych, za rządów generała Franco, porywano dzieci tuż po narodzinach i sprzedawano. Proceder ten ciągnął się również, co jest zaskakujące, po obaleniu reżimu. W zależności od źródeł dowiadujemy się, że sprawa dotyczy 60 000 lub nawet 300 000 rodzin. W ten haniebny proceder zamieszani byli lekarze, położne, ludzie Kościoła, pośrednicy, urzędnicy państwowi. Afera medialna wybuchła 27 stycznia 2011 roku, kiedy to stowarzyszenie skupiające osoby, będące ofiarami takich porwań zdecydowało się złożyć skargę do Prokuratury Generalnej. Do pozwu dołączały kolejne osoby. Sprawa zelektryzowała opinię publiczną, w marcu 2011 roku trafiła do hiszpańskiego Parlamentu. Wszystkie te wydarzenia w ciekawy sposób opisuje artykuł pod tytułem “Tysiące ukradzionych dzieci”, napisany przez Macieja Stasińskiego, który ukazał się 12 kwietnia 2011 roku w “Wysokich obcasach”.

Jeśli chodzi o powieść Clary Sánchez mam mieszane uczucia. Pisarka opisuje historię z perspektywy dwóch rozdzielonych sióstr- Veroniki i Laury. To właśnie Laura tuż po narodzinach została odebrana matce i sprzedana bogatej hiszpańskiej rodzinie. Betty nigdy nie pogodziła się ze stratą dziecka i poświęciła życie na poszukiwania, później swoją obsesję przekazała córce- Veronice. Stopniowo odkrywamy tę historię, wszystkie powiązania. Dowiadujemy się, że tak naprawdę nikomu w otoczeniu sióstr nie można ufać. I chociaż główny wątek jest bardzo ciekawy, a dylematy Laury, której dotychczasowe życie ulega rozpadowi po spotkaniu z Veronicą są przedstawione znakomicie, to w książce mamy niepotrzebne powtórzenia i dłużyzny oraz dziwaczne wątki poboczne- nastoletnie miłości obu sióstr, które autorka mogła sobie darować.

Zastanawia mnie też czarno- białe przedstawienie historii. Delikatna Betty, jej mąż, niezbyt zamożni versus demoniczna, bogata babka Laury- Lilly i jej skrajnie nieodpowiedzialna córka Greta. Szlachetność i dobro kontra zło wcielone, a przecież zarówno tym, którzy dziecko utracili, jak i tym, którzy je kupili wmawiano brednie, żeby transakcja mogła dojść do skutku. Rodziców informowano, że dziecko zmarło przy porodzie, a parom, które pragnęły je “adoptować” serwowano historię o biednej rodzinie, której nie stać na utrzymanie niemowlęcia i pragnącej w tej sposób zapewnić mu lepszy byt.

Język tej powieści również mnie zdziwił, momentami piękne literackie opisy, metafory aż tu nagle jak atramentowy kleks lub kwiatek do kożucha wepchnięty jakiś kolokwializm. Generalnie książka jest ciekawa, temat bulwersujący, ale peanów na jej cześć napisać nie potrafię. Czyta się dosyć szybko. Polecam zainteresowanym. Przy tej okazji warto przypomnieć książkę "Mam na imię Victoria. Zaginione dzieci Argentyny" autorstwa Victorii Dondy. Jest to relacja z pierwszej ręki dotycząca wydarzeń, które miały miejsce w Argentynie. W latach 70., 80. wrogów reżimu skazywano na śmierć i zabierano im dzieci. Zmieniano ich tożsamość i oddawano do adopcji rodzinom "dobrze widzianym politycznie". Victoria jest właśnie takim odebranym biologicznym rodzicom dzieckiem, o czym dowiedziała się po latach życia w kłamstwie. Ten reportaż zdecydowanie polecam.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz