poniedziałek, 13 lipca 2015

„Dzisiaj narysujemy śmierć” Wojciech Tochman

„Ludobójstwa wprawia w ruch ekonomia, polityka, ideologia, historia. Oczywisty jest obowiązek badania ich mechanizmów. Jednocześnie pozostaje jednak strefa cienia, która nie poddaje się ani rozważaniom historyków, ani intuicjom badaczy kultury. Przepaść, która wymyka się zrozumieniu.” 
Olga Stanisławska, wstęp do książki „Strategia antylop” Jeana Hatzfelda 


foto: archiwum własne
Znakomity, mocny, brutalny wręcz reportaż Wojciecha Tochmana zabiera nas do krainy tysiąca wzgórz, do Rwandy, gdzie w 1994 roku doszło do masakry Tutsi przez ekstremistów Hutu. Od kwietnia do lipca tegoż roku, w ciągu zaledwie 100 dni, śmierć poniosło ponad milion ludzi. W książce „Dzisiaj narysujemy śmierć” autor przeplata relacje ocalałych z opowieściami ich katów, kreśli też tło historyczne dla opisywanych wydarzeń, sprawdza, czy kraj zdołał się podźwignąć z tragedii i czy sprawcy ponieśli karę. I choć nie ma takiej możliwości by w jakikolwiek sposób zrozumieć skalę tego okrucieństwa, celowo nie używam pojęcia "bezmyślnego", gdyż ludobójstwo to zostało drobiazgowo zaplanowane, Wojciech Tochman stara się przybliżyć mechanizmy, które się za nim kryły. Rwandę zamieszkuje jeden naród – Banyrwanda. W obrębie tej społeczności możemy wyróżnić trzy grupy (klasy, kasty za Ryszardem Kapuścińskim na wzór społeczeństwa indyjskiego, nomenklatura nie ma tu większego znaczenia, w każdym razie nie są to osobne plemiona jak kiedyś uważano): Tutsi, Hutu i Twa. Przez ponad sto lat żyły one obok siebie w systemie przypominającym feudalizm, gdzie władzę sprawowali Tutsi, z tej kasty wywodził się zawsze król Rwandy. Niemniej jednak ludzie z poszczególnych grup mogli awansować, mieszali się ze sobą, często pracowali ramię w ramię, wypasali krowy, zajmowali się uprawą ziemi, nie było między nimi niezgody. Do czasu, gdy w Rwandzie stopę postawił biały człowiek. Kolonializm odkrył przed rdzennymi mieszkańcami pierwotne, głęboko skrywane (vide mitologia rwandyjska) animozje. Okazało się, że różnice to coś złego, trzeba je piętnować. Niemcy, a następnie Belgowie, początkowo zachwyceni Tutsi utwierdzali ich w poczuciu wyższości. Kiedy w państwach ościennych zapanowała „moda” na niepodległość, Tutsi również zapragnęli odzyskać swój kraj i upomnieli się o coś, co było w gruncie rzeczy ich własnością. Belgowie zmienili natychmiast front, zaczęli popierać Hutu i to właśnie ta grupa stanęła później na czele niepodległej Rwandy. Wielu Tutsi opuściło kraj (tak, już wtedy byli prześladowani), szukali schronienia w Zairze, Tanzanii, Burundi i w Ugandzie. W tej ostatniej utworzyli RPF (Rwandyjski Front Patriotyczny, z niego wywodzi się prezydent Paul Kagame). W roku 1990 roku oddziały RPF postanowiły powrócić do władzy w kraju, przekroczyły granicę i rozpoczęły się pierwsze walki, a w roku 1993 w Aruszy podpisano porozumienie między RPF a rządem Rwandy. Władzę prezydenta Habyarimany ograniczono, do rządzenia dopuszczono szereg partii opozycyjnych. Wydawało się, że Tutsi odzyskają kontrolę nad państwem. Jednak wieczorem, 6 kwietnia 1994 roku, samolot prezydenta Juvénala Habyarimany został zestrzelony w pobliżu Kigali przez nieznanych sprawców. Było to dla Hutu sygnałem do rozpoczęcia masakry Tutsi. Tak w skrócie wyglądają początki tragedii, która wkrótce, ze stolicy – Kigali, rozprzestrzeniła się na cały kraj. Wojciech Tochman przytacza bardzo brutalne i szczegółowe relacje ocalałych, opowiada o zamordowanych dzieciach, o gwałconych kobietach, okaleczanych, przerażonych Tutsi, często pozostawianych bez kończyn, a kolejnego dnia dobijanych. Mówi o świadkach ludobójstwa, między innymi duchowieństwie, które nie uczyniło zbyt wiele, żeby zapobiec masakrze, nie broniło wiernych podczas masakr w Kościołach, o porażce ONZ, która mimo informacji płynących z Rwandy nie zareagowała. Autor reportażu zadaje szereg pytań, na które nie sposób znaleźć odpowiedzi. Czytelnik znajdzie w tej książce także historie Hutu, którzy narażając własne życie ukrywali Tutsi, choć tych jest stosunkowo niewiele. Śledząc przypisy możemy odszukać informacje na temat odwetu, którego dokonywali Tutsi w 1995 roku. Hutu w Rwandzie, a także biali misjonarze mówią o liczbie blisko 500 tysięcy zabitych, choć dowodów nie ma. W Kibeho, w obozie dla uchodźców Hutu armia rządowa Tutsi zamordowała prawdopodobnie 20 tysięcy ludzi, ale nie ma tam pamiątkowych tablic, o tych wydarzeniach głośno się nie mówi. Bardzo ciekawe są wzmianki o nietypowym systemie jurysdykcji tzw. sądach gacaca (w tłumaczeniu – siedząc na trawie). Sędziami nie są tutaj profesjonalni prawnicy, a przeszkoleni w tym celu lokalni przedstawiciele inteligencji (od razu pomyślałam o korupcji). Oskarżonym nie przysługuje obrońca na procesie. Ograniczony jest też zakres spraw, w których może orzekać tego typu sąd. Główni sprawcy rzezi podlegają sądowi powszechnemu lub Międzynarodowemu Trybunałowi ds. Rwandy, który ma siedzibę w Aruszy. Reportaż „Dzisiaj narysujemy śmierć” czyta się ciężko, lecz jednocześnie nie sposób się oderwać od lektury. Tę historię trzeba znać i opowiadać, pochylić głowy nad ofiarami tragedii i nigdy nie zapominać, że „to ludzie ludziom zgotowali ten los”.


foto By Steve Evans from Citizen of the World (Congo: Lake Kivu  Uploaded by PDTillman) [CC BY 2.0 (http://creativecommons.org/licenses/by/2.0)], via Wikimedia Commons

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz