piątek, 2 października 2015

„Hawaikum. W poszukiwaniu istoty piękna” praca zbiorowa

pod redakcją: Moniki Kozień, Marty Miskowiec, Agaty Pankiewicz 
esej fotograficzny: Agata Pankiewicz, Marcin Przybyłko 

„Wyobrazić sobie […] warzywniaki z kapustą kiszoną w beczkach, z panią w niebieskim kitlu za ladą, a na dachu – małpa! I kiszonego je ogórka, co go z kadzi zwędziła! Och, żebyśmy się choć tylko otarli o tropiki!” 
„Polskie kolonie zamorskie” Ziemowit Szczerek 
„Hawaikum” 

foto: archiwum własne

Hawaikum to magiczne, a zdaniem Filipa Springera „brakujące” słowo, które „opisuje nieopisane”. Mityczna, egzotyczna kraina, utopia, nieistniejący byt. A jednak termin ten doskonale określa kicz, tandetę, bezmiar bezguścia, które wessało się swego czasu w polski krajobraz i nijak nie daje się wypędzić. Książka „Hawaikum. W poszukiwaniu istoty piękna” składa się z dwóch części. Pierwsza to zbiór tekstów znakomitych autorów, m.in. Jana Sowy, Józefa Tischnera, Marty Urbańskiej, Ziemowita Szczerka pod redakcją Moniki Kozień, Marty Miskowiec i Agaty Pankiewicz. Druga część to esej fotograficzny autorstwa Marcina Przybyłko oraz wymienionej już Agaty Pankiewicz. Nie są to teksty traktujące wyłącznie o polskiej przestrzeni. Mamy tu zarówno prześmiewcze reportaże o przydrożnych zajazdach, udomowionych roślinach egzotycznych, jak i erudycyjne eseje na temat naszej narodowej tożsamości, sarmackiej melancholii, czy też niezbyt fortunnym położeniu Polski między Wschodem a Zachodem. Jeden z ciekawszych tekstów, autorstwa Ziemowita Szczerka, dotyczy polskich aspiracji kolonialnych, początkowo bawi do łez by pod koniec pozostawić u czytelnika gorzki posmak. Mocną opinię na temat dresiarzy w „Krytyce wydziaranego rozumu” wyraża Marcin Smerda. Dariusz Czaja pisze z kolei o dziwnym upodobaniu Polaków do egzotycznych piosenek pewnego tercetu oraz twórczości Violetty Villas w latach sześćdziesiątych ubiegłego wieku. Obraz Polski spod znaku hawaikum jaki wyłania się z tej książki jest zaiste dziwaczny. Oto kraj zimą sztucznymi palmami stojący, z przydrożnymi barami o wdzięcznych nazwach „Meksyk” czy „Escobar”, morskimi tawernami, gdzie nie uświadczysz ani jednego dania rybnego, ogrodami, w których witają przejezdnych krasnale, łabędzie, bociany, muchomory, żaby, gipsowe kolumienki i postumenty, na których umieszczono uśmiechnięte cherubinki. Ale o gustach się nie dyskutuje... Zdjęcia z eseju fotograficznego wspaniale korespondują z pierwszą częścią książki. Patrząc na nie trzeba mocno się starać, aby uniknąć oczopląsu. Dawno nie trzymałam w rękach tak pięknie wydanej książki traktującej o niewdzięcznym temacie polskiej przestrzeni i wszechobecnej brzydocie. Na znalezienie istoty piękna przyjdzie nam jeszcze długo poczekać. Jedyna moja uwaga to koszmarny róż okładkowy – efekt zapewne zamierzony oraz słabo czytelne przypisy w takim samym, ohydnym kolorze - to z kolei chyba przypadkowy „błąd w sztuce”. Lektura jak najbardziej godna polecenia.


foto: archiwum własne

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz