niedziela, 18 stycznia 2015

„Drzewo migdałowe” Michelle Cohen Corasanti

foto: Pixabay
Nie jest to powieść fenomenalna, ani znakomita jak każą myśleć opisy okładkowe. Książka ta nie jest też zła. Jest dobra, ciekawa, z tym się zgodzę. Niemniej jednak jej poprawność polityczna i propalestyńska propaganda mocno zaburzały mi odbiór tej historii. Tak naprawdę wzruszyło mnie dopiero zakończenie książki. Jest to opowieść o młodym chłopcu- Ahmadzie i jego rodzinie, tło dla przedstawionych wydarzeń stanowi konflikt izraelsko- palestyński. Na bohatera spadają wszelkie możliwe nieszczęścia, utrata dwóch sióstr, pierwszej żony, ojciec zostaje niesłusznie oskarżony o działalność wywrotową i trafia do więzienia na czternaście długich lat, brat niemalże traci życie w wypadku podczas pracy...Wszystkie najgorsze krzywdy jakie możemy sobie wyobrazić dotykają Ahmada, a winą autorka obarcza oczywiście ludność izraelską pochodzenia żydowskiego. Chłopiec natomiast znosi te przeciwności losu ze stoickim spokojem i podniesionym czołem. W tej powieści mieszkańcy Izraela to żądni krwi mordercy, którzy z zimną krwią atakują i mordują niewinnych i szlachetnych Palestyńczyków na oczach opinii publicznej, która nie robi nic, ONZ jak zwykle pozostaje bierne (choć tu rzeczywiście Corasanti może mieć trochę racji, vide Rwanda). Gdy brat Ahmada, Abbas, wstępuje do Ludowego Frontu Wyzwolenia Palestyny autorka nie wspomina, że jest to organizacja polityczno- militarna, która dała początek Organizacji Wyzwolenia Palestyny, a część radykalnych członków OWP należała później do Hamasu. Generalnie słowo terroryzm w odniesieniu do działalności Abbasa pojawia się tylko raz, na 350 stronie książki. Bardzo dokładnie są za to opisane zbrodnie Izraela, operacje takie jak „Płynny ołów”, „Focus”, działania zmierzające do zawłaszczenia i zniszczenia Strefy Gazy. Autorka zapomniała dodać, że od połowy 2007 roku obszar ten pozostaje pod kontrolą Hamasu, także niektóre sankcje dotykające jego mieszkańców wydają się być uzasadnione. Niemniej jednak Corasanti skupia się na przedstawianiu trudów życia, przemytu żywności, trudnościach w zdobywaniu edukacji, ale to, że tunelami do bojówek Hamasu trafia przemycana, oprócz podstawowych, koniecznych do przeżycia produktów, broń to już jest temat tabu. Podobnie jak porywanie i wysadzanie w powietrze izraelskich samolotów, albo samobójcze zamachy, w których ginie ludność cywilna. Grunt to pokazać Izrael z jak najgorszej strony i próbować udowodnić, że ten konflikt jest czarno- biały. To tak nie działa, nawet radykalna włoska dziennikarka Oriana Fallaci powiedziała kiedyś, że „niezależnie od rasy, religii czy przekonań politycznych istoty ludzkie zdolne są do wszystkiego, a przewrotność płynie w ich żyłach jak krew, okrucieństwo stanowi część ich natury”. Prawda leży zawsze gdzieś pośrodku. Są w tej książce niezamierzenie komiczne momenty na przykład jak Ahmed tłumaczy profesorowi na uczelni swój pomysł na badania naukowe jakby ten był dzieckiem we mgle, a nie naukowcem albo to jak się złości, że poprzednia narzeczona została zmuszona do poślubienia kuzyna, a jego własną siostrę wydano za starego wdowca z jedenastoma pociechami na pewno z własnej woli. Jednak najzabawniejsze jest poszukiwanie przez żonę bohatera- Jasmine telefonu do Abbasa- terrorysty w książce telefonicznej. Warto sięgnąć po tę lekturę mając jednak w tyle głowy historię i świadomość, że konflikt izraelsko- palestyński nie ma prostego rozwiązania, a świeckie demokratyczne państwo na terenie historycznej Palestyny to niestety mrzonki. 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz