środa, 25 listopada 2015

„Kobieta dość doskonała” Sylwia Kubryńska

"Pamiętacie kompleksy ceramidów? Kolagenowe mikstury? Aplikacje z kofeiny? Człowiek przez całe życie nie może pojąć trygonometrii, a sonoforezę kawitacyjną - w try miga. Człowiek latami nie może zmienić pracy na lepszą, ale przez całe życie podejmuje mordercze próby zmiany siebie na kogoś innego. Kogoś poza tym wszechświatem, poza kosmosem, poza tkanką żywą? Przez całe życie prześladuje go photoshopowe wcielenie boskości, nigdy nie osiągnięte stadium perfekcji i ten nieśmiertelny okrzyk: Boże, jaka jestem gruba!" 
"Kobieta dość doskonała" Sylwia Kubryńska 

foto: archiwum własne

„Kobieta dość doskonała” Sylwii Kubryńskiej to orzeźwiający manifest napisany przez silną kobietę, obdarzoną w dodatku niesamowitym poczuciem humoru. To rzecz do bólu prawdziwa, pod którą mogę podpisać się rękami i nogami. I choć wielokrotnie wybuchałam śmiechem czytając tę książkę, już po zakończeniu lektury doszłam do niezbyt budującego wniosku. Otóż największym wrogiem kobiety jest...druga kobieta oraz ona sama. Myślę, że w przygodach Kasi, głównej bohaterki niejedna z nas może przejrzeć się jak w lustrze. Sylwia Kubryńska daje upust frustracjom i demonom, które dręczą większość kobiet. Jej opisy rodzaju zołz, kolejnych związków, w których Kasia własną godność i szacunek do samej siebie odkłada na bok, bo za wszelką cenę musi mieć faceta czy przygotowywania weków to mistrzostwo świata. Autorka zwraca uwagę na ważny problem, skoro mama, babcia bohaterki wskazują jako źródło wszelkich nieszczęść mężczyznę, będącego albo zimnym draniem albo nieudacznikiem lub też rozpieszczonym maminsynkiem, to czyja to jest wina? Któż tak tego mężczyznę wychował? Najlepsze, co może zrobić kobieta dla drugiej kobiety to zacząć od podstaw, wychowania syna na takiego człowieka, który choć trochę rozumie płeć przeciwną, jest skłonny uwierzyć, że wspólne wypełnianie obowiązków domowych nie zmieni jego pozycji samca alfa, nie obedrze go z męskości. Tymczasem jedna z wielkich sieci sklepów wydrukowała niedawno gazetkę promującą świąteczne prezenty dla dzieci. Chłopcy oczywiście mają wybór pomiędzy klockami, tabletami, zestawami małego elektronika, zabawkowym warsztatem do majsterkowania, zdalnie sterowanymi samochodami, torem samochodowym etc. Nie zgadniecie jakie zabawki są odpowiednie i właściwe dla dziewczynek...Podpowiem, oczywiście lalki, wózek, kojec, krzesełko do karmienia, zabawkowa kuchnia, zestaw do sprzątania, akcesoria do pieczenia, sprzęt kuchenny. To, co mnie wykańcza, to właśnie uleganie tego typu stereotypom. Czego to uczy nasze pociechy? Mężczyzna to twardy macho, który ma czas na zabawę, rozrywkę, może budować, majsterkować, generalnie robić coś dla siebie. Kobieta z kolei ma obowiązek sprzątać, gotować, zajmować się dziećmi itd. Czas dla siebie – nie należy się, bo jest przecież rodzina, o którą trzeba zadbać, bez fochów, gorszych dni i z uśmiechem na ustach! Z własnego doświadczenia powiem, że jeszcze przed ślubem słyszałam rady: „Pamietaj Ania, mąż wraca z pracy, a Ty w podskokach lecisz z michą. Najpierw jedzenie, potem rozmowa, nigdy na odwrót.” Nie potrafiłam wtedy skwitować tego uśmiechem i odpowiedzieć, że przecież małżonek wie, gdzie jest kuchnia, że na odwieczne pytanie „Co na obiad?” można odpowiedzieć „Chętnie zjem to, co Ty przygotujesz”. Pewnie zostałabym zakrzyczana, ze śmiertelną obrazą włącznie, a potem przeżywałabym tygodniami swoje „niewłaściwe” zachowanie. Inny przykład - wielokrotnie zdarzało mi się słyszeć z ust różnych osób, niezależnie od płci: „Ty to dopiero masz fajnie. Też bym chciała/chciał mieć takie wakacje.” Rzeczywiście pobyt z noworodkiem w domu niczym się nie różni od all inclusive pod palmami. Przekonałam się o tym ostatnio, kiedy się zatrułam. Siedziałam sobie w toalecie cały ranek nogą bujając wózek z dzieckiem, w jednej ręce dzierżąc włączoną suszarkę (jej dźwięk uspokaja i usypia moje dziecko), a drugą podpierając głowę, z palcem włożonym w oko, żeby przypadkiem nie zasnąć po kolejnej, bezsennej nocy. Może są jacyś chętni, żeby się zamienić na takie luksusy? Ostatni przykład (bo mogłabym tak się rozpędzić, że w odpowiedzi na książkę „Kobieta dość doskonała” napisałabym własną, a nie mam ani talentu, ani poczucia humoru Pani Sylwii) – laktacyjny terror. Niestety nie dane mi jest karmić piersią, kryją się za tym względy medyczne, ale nie zamierzam się nad tym rozwodzić. Kiedy inne perfekcyjne matki – karmicielki dowiadują się o tym, w najlepszym razie otrzymuję wyrazy współczucia jednocześnie z pytaniem czy aby na pewno zrobiłam wszystko, żeby karmić piersią, bo przecież muszę wiedzieć, że to najlepsze dla dziecka. W najgorszym przypadku za plecami pojawiają się szepty, że jestem wyrodną matką. Przyznam, że przy pierwszym dziecku tak mocno to przeżywałam, że silne poczucie winy doprowadziło mnie na skraj załamania nerwowego. Przy drugim wreszcie zrozumiałam, że to wyłącznie moja sprawa jak ja karmię moje dziecko. Teraz ze stoickim spokojem i niezbyt często „tłukę się wewnętrznym młotkiem autoagresji” i jest mi z tym dobrze. Miało być o książce, a ja przynudzam snując opowieści o moim życiu, ale takich przykładów i sytuacji, kiedy nie umiemy powiedzieć „nie, nie zgadzam się na takie traktowanie”, „to moja sprawa, moje życie, moje dziecko”, „nie jestem doskonała i jest mi z tym dobrze” jest w tej lekturze mnóstwo. Zachęcam do przeczytania i refleksji. Czekam na kolejną książkę Sylwii Kubryńskiej, a tymczasem czytuję jej bloga (Najlepszy blog na świecie - http://kubrynska.com/ ).

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz