wtorek, 10 kwietnia 2018

„Koronkowa robota. Sprawa Gorgonowej” Cezary Łazarewicz


foto: Wydawnictwo Czarne


Cezary Łazarewicz to znakomity reporter, dziennikarz i publicysta. W zeszłym roku otrzymał Nagrodę Literacką Nike za książkę „Żeby nie było śladów. Sprawa Grzegorza Przemyka”. Jest ponadto autorem między innymi: zbioru reportaży „Tu mówi Polska”, „Sześć pięter luksusu” oraz książki „Elegancki morderca”. Opisy słynnych procesów, wystąpień sądowych wielkich sław adwokatury, kontrowersyjnych kazusów to praktycznie odrębny gatunek literacki. Zawiera w sobie książkę historyczną, lekcję prawa i reportaż, a nazwany został pitavalem (od nazwiska francuskiego adwokata F.G. de Pitavala). Pitavalem możemy śmiało określić zarówno reportaż Cezarego Łazarewicza opisujący sprawę „eleganckiego mordercy”, czyli Władysława Mazurkiewicza, jak i omawianą sprawę Gorgonowej, skazanej za mord na siedemnastoletniej Elżbiecie Zarembiance. 

W „Koronkowej robocie” Cezary Łazarewicz szczegółowo opisuje kulisy morderstwa Lusi Zarembianki, córki słynnego architekta Henryka Zaremby, którego dokonano w nocy z 30 na 31 grudnia 1931 roku, w Brzuchowicach. O tę straszliwą zbrodnię została oskarżona guwernantka dziewczynki, Rita Gorgon. Pikanterii sprawie dodawało to, że Rita nie tylko zajmowała się dziećmi architekta, z Henrykiem Zarembą łączyły ją także intymne relacje, których owocem była ich córka, Romusia. 

Reporter po kolei przedstawia wydarzenia owej feralnej nocy, poszukiwania sprawcy, przesłuchania podejrzanych, opinię patologa sądowego, a także relacjonuje przebieg obu procesów i wizji lokalnych. Cezary Łazarewicz opisuje też reakcje opinii publicznej na sprawę Gorgonowej. Ulica wydała wyrok na Ritę, jeszcze zanim ustalono skład sędziów i przysięgłych biorących udział w pierwszej rozprawie. Zdaniem żądnego krwi tłumu guwernantka zabiła dorastającą Lusię z premedytacją, gdyż ta chciała rozdzielić ojca i kobietę, uważając ich związek za niemoralny i toksyczny. 

Obrony Gorgonowej nie ułatwiała jej postawa. Mimo oskarżeń o zbrodnię Rita twardo i do końca utrzymywała, że jest niewinna, na pytania śledczych odpowiadała hardo i ze spokojem, każda jej wypowiedź była składna i przemyślana, a sama kobieta nie wzbudzała współczucia u obserwujących proces mieszkańców miasta i dziennikarzy. W obronę brały ją natomiast: Elga Kern, Stanisława Przybyszewska, a później Irena Krzywicka i oczywiście, urodzona w więzieniu, druga córka Gorgonowej i Zaremby – Ewa. 

Ja też, mimo całej koronkowej pracy Cezarego Łazarewicza, nie potrafię uwierzyć w winę Rity. Poszlaki być może wskazują na nią, ale trzeba sobie zadać pytanie, po co miałaby mordować Lusię? Była w kolejnej ciąży z Henrykiem Zarembą, rozstali się wprawdzie, ale ustalili, że Gorgonowa z Romusią pozostaną w Brzuchowicach, a architekt nadal będzie łożył na ich utrzymanie, reszta rodzeństwa i ojciec przeniosą się zaś do miasta. To prawda, że stosunki między Elżbietą a Ritą były napięte, ale nie wierzę, że kobieta, która tak stoicko potrafiła zachować się podczas całego procesu, racjonalnie odpowiadała na zarzuty i pytania, mogłaby w dzikim szale tępym narzędziem rozłupać czaszkę młodej dziewczyny, z którą codziennie siedziała przy jednym stole i którą wychowywała, a jeszcze dodatkowo zdeflorować zwłoki. Szkoda, że sąd nie przychylił się do prośby adwokata oskarżonej i nie zarządził badań psychiatrycznych, zarówno pozwanej, jak i Stasia, brata Elżbiety, którego zeznania w dużej mierze przyczyniły się do skazania Gorgonowej. 

Być może mój odbiór Rity jest trochę inny niż ówczesnych mieszkańców Lwowa, a to za sprawą kreacji Ewy Dałkowskiej, która tak rewelacyjnie odegrała rolę guwernantki w nakręconym w 1977 roku filmie „Sprawa Gorgonowej”, w reżyserii Janusza Majewskiego, że ciężko uwierzyć w winę oskarżonej. Film nie daje odpowiedzi na pytanie, kto zabił Lusię, za to wzbudza w widzu masę wątpliwości odnośnie do domniemanej winy Rity. W prasie, w której relacjonowano przebieg obydwu procesów, również pojawiały się kontrowersyjne tezy o możliwości dokonania zbrodni przez ogrodnika. Stanisława trudno by było podejrzewać o tak wyrafinowane morderstwo, być może, jako dorosły człowiek odrzuciłby uprzedzenia, które żywił do Gorgonowej i powiedział, co naprawdę widział w noc zabójstwa siostry. Nigdy się tego nie dowiemy, chłopak zginął w górach mając zaledwie dwadzieścia dwa lata. Zadziwiające jest dla mnie to, że Romusia, córka Rity, uważa matkę za winną morderstwa Elżbiety Zarembianki. Nie przekonuje mnie także opinia profesora Olbrychta i jego „dowody” przeprowadzone na kobiecych, anonimowych zwłokach będących do jego dyspozycji w laboratorium. Nie potrafię odpowiedzieć na pytanie, kto zabił Elżbietę Zarembiankę, chciałabym mieć stuprocentową pewność, jak Cezary Łazarewicz, którego rozmówcy wielokrotnie mówią, że to nie mógł być nikt inny. Czy na pewno? 

Polecam lekturę trzymającego w napięciu pitavalu „Koronkowa robota. Sprawa Gorgonowej”, a po przeczytaniu książki koniecznie obejrzyjcie znakomity film Janusza Majewskiego. 

„Koronkowa robota. Sprawa Gorgonowej” Cezary Łazarewicz 
data wydania: 14 marca 2018 
ISBN: 9788380496439 
liczba stron: 240

czwartek, 5 kwietnia 2018

„Bóg mi świadkiem” Makis Tsitas

foto: Książkowe Klimaty


Makis Tsitas jest mało znanym w Polsce, za to bardzo popularnym w Grecji dziennikarzem, pisarzem, autorem kilkunastu książek dla dzieci. Prowadzi portal diastixio.gr poświęcony literaturze, sztuce i kulturze. W 2014 roku, za powieść „Bóg mi świadkiem”, otrzymał Europejską Nagrodę Literacką. 

Chrisowalandis to bezrobotny, niezbyt lotny, zadłużony, w co najmniej kilku bankach, a przy tym raczej leniwy pięćdziesięciolatek z nadwagą, chorujący na cukrzycę. Zamieszkuje z rodzicami i dwiema siostrami, które nieustannie stara się kontrolować, oczywiście mając na uwadze ich dobro. Czytelnik poznaje go w momencie, gdy ten traci pracę i rozpoczyna, niezbyt intensywne, poszukiwania kolejnego zajęcia. Chrisowalandis w swoim monologu za wszystkie spadające na niego nieszczęścia obwinia głównie kobiety, czasem również imigrantów, których liczba jego zdaniem niebezpiecznie wzrosła w ciągu ostatnich lat. 

Początkowo zabawne utyskiwania Chrisowalandisa wkrótce zmieniają się w rwący potok irytujących kalumnii, które bohater wygłasza względem kobiet. Zdaniem mężczyzny niewiasty Bóg stworzył jedynie po to by zwodziły, uwodziły, bałamuciły i ograbiały mężczyzn ze zdobywanych w pocie czoła pieniędzy. Chrisowalandis upatruje niepowodzeń u płci pięknej nie w niedostatkach swego charakteru, a jedynie w braku funduszy, którymi mógłby kupić przychylność kobiet i ich towarzystwo. 

Postać głównego bohatera jest przez autora celowo przerysowana, składa się z wielokrotnie powielanych klisz, stereotypów na temat leniwych Greków, którzy zamiast wziąć się do roboty wolą, pogrążeni w samouwielbieniu, sączyć wino i narzekać na ciężki los oraz przyjezdnych, zabierających im zajęcie i oczarowujących „ich” kobiety. Chrisowalandis koncentruje się na obwinianiu o swoje nieszczęścia byłego szefa, partnerek, sióstr, rodziców, wyimaginowanych „obcych” zamiast zastanowić się, czy może niepowodzenia, jakie go spotykają nie są przypadkiem zasługą jego samego i negatywnego przekazu, który kieruje do otoczenia. Mężczyzny nie da się polubić, a Makis Tsitas wprowadza pewne pogrążające go dodatkowo, iście tragikomiczne elementy do osobowości bohatera, który chce być niezależny, jednocześnie pozostając na garnuszku rodziców, z jednej strony pragnie przeżyć romantyczną miłość, a nieustannie wszelkie napotkane kobiety traktuje jak prostytutki, bardzo często się modli, a jednocześnie złorzeczy, przeklina i przedstawia czytelnikom swoje erotyczne fantazje. Nawet wzmianki o trudnym dzieciństwie Chrisowalandisa nie są w stanie złagodzić negatywnego wizerunku bohatera i wzbudzić w czytelniku odrobiny empatii. 

W książce Makisa Tsitasa jest pewien nieodparty urok, coś, co przyciąga jak magnes. Może to uczucie ulgi, że nawet, kiedy sytuacja wydaje się beznadziejna, to wystarczy wspomnieć los Chrisowalandisa i uświadomić sobie, że gorzej już być nie może. Kiedy wydaje nam się, że oto przegraliśmy z kretesem, brak nam talentu, ktoś był lepszy, zawsze warto przypomnieć sobie pozbawionego samokrytycyzmu bohatera „Bóg mi świadkiem” i jego toporne wiersze. Przede wszystkim zaś warto wyciągnąć naukę z monologu bohatera, uświadomić sobie, że najczęściej to my sami, zupełnie niepotrzebnie, stwarzamy sobie problemy i po prostu zacząć żyć, lepiej lub gorzej, ale w zgodzie z własnym sumieniem. 

foto: archiwum własne


Powieść „Bóg mi świadkiem” Makisa Tsitasa otwiera Serię z winnicą wydawnictwa Książkowe Klimaty. Przyporządkowany jest jej różowy kolor wina. Czytając ją zastanawiałam się, jakie wina mogę polecić do tej wcale niełatwej lektury. Ostatecznie wybrałam dwa oblicza Zinfandela/Primitivo nierujnujące portfela. Pierwsze to Invino Zinfandel Rose z Pugli, mocno owocowe, z przyjemną słodyczą, która w finiszu daje nieco pieprznych/gorzkich nut. Aromaty wiśni i truskawek przeplatają się z kwiatem pomarańczy i przyprawami. Mimo słodkich akcentów to wino przyjemnie odświeża. Dodatkowo nie zapłacicie za nie więcej niż 20 zł. Drugie proponowane przeze mnie wino to White Zinfandel od kalifornijskiego producenta Sutter Home, półsłodkie, mocno owocowe, z aromatem wiśni, truskawek i słodkich pomarańczy, mało skomplikowane i przyjemne, tutaj nie doświadczymy nieco gorzkiego finiszu pierwszego wina, bez zaskoczeń, za to płasko i bezpiecznie, można zatem skoncentrować się na lekturze. Cena również was nie zaszokuje, nie przekracza bowiem 25 zł. 

Za egzemplarz do recenzji serdecznie dziękuję wydawnictwu Książkowe Klimaty. 

„Bóg mi świadkiem” Makis Tsitas 
tłumaczenie: Michał Bzinkowski 
tytuł oryginału: Μάρτυς μου ο Θεός 
data wydania: 5 marca 2018 
ISBN: 9788364887468 
Liczba stron: 260