piątek, 24 lutego 2017

„Kwietniowa czarownica” Majgull Axelsson

„Każda dusza jest nieśmiertelna, bo to, co znajduje się w ciągłym ruchu, jest nieśmiertelne.” 
Platon 

foto: W.A.B.


Majgull Axelsson to szwedzka pisarka i dziennikarka. Jest autorką felietonów w „Dagens Nyheter”, tworzy reportaże, napisała kilka książek publicystycznych oraz sztukę teatralną. Począwszy od 2002 przetłumaczono na język polski i wydano siedem powieści jej autorstwa. 

Pierwszy raz zetknęłam się z twórczością Majgull Axelsson kilkanaście lat temu. Wtedy to przeczytałam „Kwietniową czarownicę”. Zachwyciła mnie mroczna głębia powieści, dojmujące uczucie smutku i beznadziei płynące z lektury, ciekawie nakreślone postaci kobiece. Teraz, z upływem czasu moje zainteresowanie wzbudziła nie tyle sama treść książki, którą pamiętałam dosyć dobrze, ale opisany przez szwedzką pisarkę włoski kult benandanti oraz inspiracja, jaką stanowiło dla autorki opowiadanie Raya Bradbury’ego, zatytułowane The April Witch

Benandanti posiadali zdolność opuszczania swego ciała podczas snu (działo się to w wybrane czwartki w roku), walczyli dzięki takiej wędrówce dusz ze złośliwymi czarownicami niszczącymi uprawy, mieli za zadanie zapewnić wiosce, w której mieszkali obfite plony. Wiele z tych "dobrych istot" zostało oskarżonych o herezję, związki z Szatanem i straconych, działo się to na fali słynnych procesów czarownic. Wierzono, że benandanti zostawał człowiek w czepku urodzony. Mieli oni ponadto moc uzdrawiania. Częściowo te cechy (głównie zdolność opuszczania ciała w czasie snu) nadaje Axelsson dwójce opisywanych bohaterów – ciężko chorej Desiré oraz lekarzowi Hubertssonowi. 

W The April Witch Ray Bradbury opowiada historię nietypowej rodziny obdarzonej ponadnaturalnymi zdolnościami. Siedemnastoletnia dziewczyna, o imieniu Cecy, pragnie kochać i być kochana. Jednakże od rodziców otrzymuje ostrzeżenie: miłość do zwykłego śmiertelnika spowoduje utratę magicznych mocy. Sprytna dziewczyna postanawia zatem opuścić swoje ciało, znaleźć schronienie w organizmie innej kobiety i rozkochać w tej postaci obiekt swoich westchnień, Toma. 

Desiré z powieści Axelsson to ciężko chora, unieruchomiona na szpitalnym łóżku „siostra” Christiny, Birgitty i Margarety. Swoje zdolności opuszczania ludzkiego ciała i zamieszkiwania w innych stworzeniach wykorzystuje, żeby śledzić przybrane rodzeństwo i sprawiać „siostrom” niezbyt przyjemne niespodzianki. Całe swoje życie Desiré podporządkowuje próbie odnalezienia odpowiedzi na pytanie, dlaczego rodzona matka ją porzuciła. Christina, Birgitta, Margareta to byłe mieszkanki rodzinnego domu dziecka, który prowadziła „ciocia” Ellen. One również zostały porzucone przez rodziców, jednak otoczone troskliwą opieką i miłością zastępczej mamy pokonały traumę z dzieciństwa, co nie oznacza, że w dorosłym życiu nie borykają się z różnymi problemami. 

W powieści „Kwietniowa czarownica” czytelnik znajdzie mocno zarysowane, nietuzinkowe bohaterki, których wzajemne relacje są bardzo skomplikowane. Kobiety, którym przyszło zmierzyć się z bólem odtrącenia. Dużo tu przytłaczających emocji – smutku, pragnienia zemsty, rozpaczy. Mężczyźni, poza Hubertssonem, zarysowani są raczej schematycznie, praktycznie nie istnieją w książce, a jeśli Axelsson o nich wspomina, to na ogół są to postacie bardzo negatywne. Prawdopodobnie jest to świadomy zabieg autorki, próba ukazania wielowymiarowości kobiecych dusz. Zresztą fabuła większości książek pisarki oparta jest właśnie na takim schemacie – silnie zarysowane, targane wieloma sprzecznymi emocjami kobiety, zazwyczaj ukazane na przestrzeni kilku pokoleń, a mężczyźni albo nie istnieją albo nakreśleni są bardzo schematycznie. 

„Kwietniowa czarownica” Majgull Axelsson to wciągające studium ludzkiego cierpienia, ale też próba pokazania jak wyglądała rzeczywistość w Szwecji, w latach pięćdziesiątych, a zwłaszcza codzienność osób niepełnosprawnych. Jedyna rzecz, do której mogę się, mówiąc kolokwialnie, przyczepić to tłumaczenie cytatu wstępnego z rozdziału zatytułowanego „Dryfujące drewno”. Są to słowa Cecy, z opowiadania The April Witch Raya Bradbury’ego. Otóż Cecy „pomyślała”, a nie „pomyślał”, gdyż jak wiadomo była to siedemnastoletnia dziewczyna. Lekturę tej i innych powieści Majgull Axelsson gorąco polecam. 

„Kwietniowa czarownica” Majgull Axelsson 
tłumaczenie: Halina Thylwe 
tytuł oryginału: Aprilhäxan 
data wydania: kwiecień 2008 
ISBN: 9788374146081 
liczba stron: 492

poniedziałek, 20 lutego 2017

„Nie przeproszę, że urodziłam. Historie rodzin z in vitro” Karolina Domagalska

„Prawdziwa wolność to wtedy, kiedy człowiek może decydować, jak chce żyć.” 
Hans Hellmut Kirst 

foto: Wydawnictwo Czarne



Młoda reporterka Wysokich Obcasów, Karolina Domagalska, sięgnęła w swej książce „Nie przeproszę, że urodziłam” po niezwykle kontrowersyjny, wzbudzający lęk, a wśród ludzi Kościoła i wszelkiej maści konserwatystów histeryczne wręcz reakcje temat, jakim jest zapłodnienie pozaustrojowe. Omawiany reportaż w zeszłym roku znalazł się w ścisłym finale Nagrody im. Ryszarda Kapuścińskiego, co samo w sobie stanowi już doskonałą rekomendację do zapoznania się z tą ważną lekturą. 

Największe emocje temat procedury in vitro wzbudził w 2007 roku za sprawą Ewy Kopacz, która oświadczyła publicznie, że należy podjąć się refundacji tej metody leczenia niepłodności i postanowiła przedstawić szczegóły swojego planu ówczesnemu premierowi, Donaldowi Tuskowi. W 2008 roku prace nad projektem ustawy bioetycznej zakończyła komisja Gowina. Projekt wzbudził ogromne kontrowersje zarówno pośród zwolenników, jak i przeciwników in vitro. Choć zakładał dopuszczalność tej metody, to poprzez obostrzenia dotyczące samej procedury w praktyce obniżał znacząco jej skuteczność (chodziło o zakaz mrożenia zarodków i nakaz zapłodnienia jedynie dwóch komórek jajowych). Mniej więcej w tym samym czasie ukazała się watykańska instrukcja dotycząca niektórych problemów bioetycznych, zatytułowana Dignitas personae. Temat był również szeroko komentowany w polskich mediach przez ludzi Kościoła, polityków, stowarzyszenia, w tym „Nasz Bocian”. Jedni przyrównywali in vitro do zabawy w tworzenie Frankensteina i stawiali je na równi z morderstwem i aborcją, inni doszukiwali się „bruzd dotykowych” wśród dzieci poczętych w ten sposób, jeszcze inni wskazywali na uśmiercanie ludzkich zarodków podczas procedury, aborcję selektywną. Te i inne, jak słynny „krzyk zarodków”, populistyczne hasła trafiały na pierwsze strony gazet wzbudzając masę negatywnych emocji i odzierając ludzi niepłodnych z godności. 

Słuszne było oburzenie par starających się o dziecko koniecznością tłumaczenia się z własnych wyborów, bezowocnymi próbami wyjaśnienia, że nie chodzi jedynie o egoistyczną chęć przekazania własnych genów, ale o cud rodzicielstwa. Obrzydliwe były także insynuacje, że dzieci poczęte drogą in vitro nie rozwijają się normalnie, nie są równie inteligentne, jak te poczęte naturalnie. Nawet stosunkowo niedawno pewien poseł rządzącej partii porównał dzieci poczęte drogą zapłodnienia pozaustrojowego do truskawek, pozbawionych smaku, a rada Krakowa odrzuciła projekt finansowania z budżetu miasta zabiegów zapłodnienia in vitro. Tymczasem w Częstochowie procedura ta jest finansowana przez miasto już piąty rok z rzędu… 

Nawet jeśli odrzucimy wszelkie polityczne zagrywki i chęć przypodobania się wyborcom i hierarchom Kościoła to muszę przyznać, że zawsze zadziwia mnie poziom argumentacji we wszelkich dyskusjach dotyczących in vitro. Jeśli tę drogę wspomagania rozrodu uważa się za wchodzenie w kompetencje Stwórcy to czymże jest w takim razie transplantologia i czemu dopuszczono do rozwoju takiej nauki. Wszak, jeśli Bóg chciał, żeby serce przestało bić, a nerki pracować, to czemu lekarze ratują życie za wszelką cenę sprzeciwiając się woli Wszechmogącego? Dalej, czemu jeśli tę metodę leczenia niepłodności uważamy za nieetyczną i z gruntu złą dopuszczamy do używania antybiotyków i szczepionek (już niedługo zapewne, ruchy antyszczepionkowe zwiększają bowiem kolosalnie swoją aktywność, a specjaliści, znaczy się znachorzy, zyskują głos w publicznej telewizji), przecież powinniśmy wszystko zawierzyć woli Nieba (z nią się zawsze zgadzać trzeba, jak mawiał Fredro)? Jeśli już dochodzimy do woli, to warto sobie przypomnieć pojęcie wolnej woli, którą to istoty rozumne, czyli my, zostaliśmy obdarzeni nie bez powodu przez Stwórcę (Ci, którzy nie wierzą, mają łatwiej, bo po prostu wolna wola nie podlega u nich dyskusji, jest i tyle, dla celów tej dygresji pomińmy proszę kompatybilizm i inkompatybilizm, podział na wschodnią i zachodnią filozofię etc.), po to, byśmy mogli dokonywać własnych wyborów decydując i ponosząc konsekwencje naszego postępowania. Jednakże w temacie in vitro, aborcji, czy eutanazji okazuje się, że należy pozbawić ludzi, w pierwszych dwóch przypadkach kobiety (jak wiadomo nie dla wszystkich równość między pojęciami kobieta i człowiek jest oczywista) wolnej woli. Tu dochodzimy do słynnego scio me nihil scire, co po części tłumaczy wypowiedzi niektórych polityków i osób potępiających postępy embriologii i technik wspomaganego rozrodu. Czyli wiem, że nic nie wiem, ale się wypowiem. Tyle, że o wiele łatwiej i przyjemniej żyłoby nam się, gdybyśmy zatrzymali się na stwierdzeniu, że skoro nie popierasz in vitro to go sobie nie rób, nie zgadzasz się na aborcję i towarzyszące jej zabijanie – nie dokonuj tych czynów, nie ma przymusu. Tak jak nie ma przymusu, nie powinno być zakazów ww. I taka jest moja filozofia, w skrócie. Tymczasem kończę tę przydługą dygresję, która miała być jedynie wstępem i tłem do zaprezentowania książki Karoliny Domagalskiej. 

Reportaż „Nie przeproszę, że urodziłam” opisuje bardzo szeroko kontrowersje związane ze stosowaniem metody in vitro. Przede wszystkim redefiniuje pojęcie rodziny, dopuszczając do głosu nie tylko heteroseksualne pary starające się o dziecko, lecz także samotne matki spragnione rodzicielstwa oraz pary lesbijskie i gejowskie. Karolina Domagalska rozmówców szuka na terenie Polski, ale podróżuje także do Holandii, Wielkiej Brytanii, Izraela, krajów skandynawskich. Przedstawia różne rozwiązania prawne odnośnie do omawianej procedury, które zastosowały powyższe kraje, pisze o historii metody, o zasadach działania banków nasienia, o dawstwie anonimowym i nieanonimowym, rozmawia z dawcami, rodzicami i samymi dziećmi pochodzącymi z in vitro. Przy czym czyni to z taktem, delikatnością i unikając oceniania rozmówców. 

Książka Karoliny Domagalskiej obudziła we mnie niespodziewanie pierwiastek konserwatywny, o którym nie sądziłam, że kiedykolwiek dojdzie do głosu. I choć daleka jestem od oceniania ludzkich wyborów, a zwłaszcza, jeżeli nigdy nie byłam w podobnej sytuacji, to moje wątpliwości natury etycznej wzbudziły dwie historie przedstawione w reportażu – dawstwo wewnątrzrodzinne oraz reprodukcje post mortem. W pierwszym przypadku nie sposób uniknąć podejrzeń o wywieranie presji na dawców ze strony rodziny, niezależnie od tego, co się mówi. W drugim nie jestem w stanie sobie wyobrazić, w jaki sposób osoba bliska śmierci, na przykład na skutek choroby nowotworowej, mogłaby świadomie zdecydować o posiadaniu potomstwa po odejściu z tego świata. Dostrzegam w tym egoizm krewnych i chęć zatrzymania cząstki ukochanej osoby dla siebie. Niedopuszczalna jest dla mnie sytuacja, w której kobieta w przypadku nagłej śmierci mężczyzny występuje o sądowe pozwolenie na użycie nasienia w celu zapłodnienia. Nikt przecież nie jest w stanie zapytać denata o zdanie. Jest to rażące naruszenie autonomii i praw zmarłego, o ile nie pozostawił w tej kwestii jasno sprecyzowanej woli, na piśmie. 

„Nie przeproszę, że urodziłam” to lektura zdecydowanie warta polecenia. Rozchwiała mnie emocjonalnie, uruchomiła kaskadę myśli i wątpliwości odnośnie do stosowania procedury in vitro. Spowodowała również dalszą chęć zgłębiania tematu leczenia niepłodności. Wzmogła we mnie współczucie dla osób starających się bezskutecznie o dziecko. Nie oceniam ich wyborów i życzę, żeby w końcu spełnili się w roli rodziców. Największe znaczenie ma tu miłość i późniejszy trud wychowania potomstwa, a wybór metody zapłodnienia powinien pozostać sprawą indywidualną. 

Za wypożyczenie egzemplarza książki do recenzji dziękuję serdecznie Gosi z bloga "Czytelniczy". 

„Nie przeproszę, że urodziłam. Historie rodzin z in vitro” Karolina Domagalska 
data wydania: 18 lutego 2015 
ISBN: 9788380490161 
liczba stron: 208

sobota, 18 lutego 2017

„Anders Morderca i przyjaciele oraz kilkoro wiernych nieprzyjaciół” Jonas Jonasson

„Wielka sława to żart, 
książę błazna jest wart, 
złoto toczy się w krąg, 
z rąk do rąk, z rąk do rąk.” 
„Baron cygański” Ignatz Schnitzer 

foto: W.A.B.


Jonas Jonasson to szwedzki pisarz, który podbił rynek wydawniczy powieścią „Stulatek, który wyskoczył przez okno i zniknął”. Kolejna książka autora, „Analfabetka, która potrafiła liczyć”, równie szybko stała się światowym bestsellerem. W obu powieściach Jonasson opisywał zabawne perypetie nietuzinkowych bohaterów balansujących na granicy rzeczywistości i absurdu, kreśląc przy tym znakomicie tło historyczne przedstawianych wydarzeń. Z wielkim entuzjazmem podeszłam do lektury trzeciej książki autora, spodziewając się rozrywki na jeszcze wyższym poziomie. Niestety spotkało mnie srogie rozczarowanie. 

Tytułowy Anders to morderca, utracjusz, bandzior, który w pewnym momencie życia spotyka Jezusa. W związku z tym postanawia się nawrócić i odtąd czynić wyłącznie dobro. Rozdaje pieniądze, zarobione dzięki zleceniom przestępczego półświatka, instytucjom charytatywnym oraz różnej maści fundacjom. Oczywiście taka postawa spotyka się z ostrym sprzeciwem ze strony bandyckiego kręgu dawnych zleceniodawców mordercy, a także jego najbliższych towarzyszy – pastor Johanny Kjellander oraz recepcjonisty Pera Perssona, którzy w suto opłacanych zadaniach Andersa widzą szansę na szybkie wzbogacenie się. 

Oczywiście, co jest do przewidzenia, Anders plus towarzysze zmuszeni są uciekać przed bandytami, którym nie podoba się dobroczynna działalność ekszabójcy. Johanna i Per nie zamierzają jednakże rezygnować z raz zdobytego źródła dochodów, namawiają mordercę do stworzenia nowego kościoła- Kościoła Andersa. Bohater staje się zatem duchowym przywódcą i teraz wyciąga pieniądze od wiernych, w zamian za towarzyszące nabożeństwom oświecenie ciemnych mas uczęszczających na kościelne spotkania, suto zakrapiane tanim, mołdawskim winem. 

Może stało się tak, że wraz z zyskaniem pierwiastka konserwatywnego (po lekturze reportażu „Nie przeproszę, że urodziłam” Karoliny Domagalskiej) utraciłam poczucie humoru. Historia Andersa ani przez moment nie wydała mi się zabawna, chwilami była wręcz nużąca, a najgorsze wydało mi się zakończenie i wplątanie w całą aferę Świętego Mikołaja. Niemniej jednak trzeba oddać wydawcy sprawiedliwość, nie zauważyłam w książce błędów, a i czyta się ją dosyć szybko. 

Rzeczywiście można powiedzieć, że książka opowiada o chciwości, szaleństwie, nieodpowiedzialności mediów i religijnym fanatyzmie, tylko, że właśnie dlatego wcale nie jest zabawna, a boleśnie prawdziwa. Polecam jedynie chętnym i fanom twórczości pisarza. 

„Anders Morderca i przyjaciele oraz kilkoro wiernych nieprzyjaciół” Jonas Jonasson 
tłumaczenie: Elżbieta Ptaszyńska- Sadowska 
tytuł oryginału: Mördar-Anders och hans vänner (samt en och annan ovän) 
data wydania: 30 maja 2016 
ISBN: 9788328027732 
liczba stron: 348

piątek, 17 lutego 2017

„Podróż po Ameryce” Oriana Fallaci

„Spójrzcie na wzgórze naprzeciwko, na te domy z basenami. Wczoraj rano jeszcze ich nie było, jutro już ich nie będzie. To są domy prefabrykowane, możesz je przenieść w błyskawicznym tempie, domy bez fundamentów, zbudowane na niczym; przypominają tych, którzy w nich mieszkają. Ci, którzy w nich mieszkają, nie wiedzą skąd przychodzą, nie wiedzą, dokąd zmierzają; żyją w całkowitej niewiedzy.” 
Sidney Poitier do Oriany Fallaci na jednym z przyjęć nad basenem u Shirley MacLaine

foto: Świat Książki


„Podróż po Ameryce” to siódma książka genialnej włoskiej dziennikarki, Oriany Fallaci, którą przedstawiam i polecam czytelnikom za pośrednictwem niniejszego bloga. Ci, którzy znają biografię Fallaci pióra Cristiny de Stefano wiedzą, że Włoszka darzyła niezwykłą miłością swe rodzinne miasto, Florencję. Niemniej jednak w Stanach Zjednoczonych, w Nowym Jorku odnalazła swój drugi dom. Pierwszy raz autorka odwiedziła Amerykę w 1955 roku, a dziesięć lat później, w latach 1965 – 1967, odbyła podróż, z której to zapiski możemy przeczytać, za sprawą wydawnictwa Świat Książki. 

Pierwsze trzy części książki obejmują miesiące od lipca do grudnia 1965 roku. Są to krótkie teksty, przypominające pocztówki. Autorka przedstawia w nich różne oblicza Nowego Jorku, pisze o koszmarnie drogich, maleńkich mieszkaniach do wynajęcia, o podziale miasta na Upper East Side i Upper West Side oraz słynnej Piątej Alei, o łatwości, z jaką można zdobyć broń i o konieczności jej posiadania. Fallaci zabawnie opisuje zjawisko, które później nazwano stalkingiem (i przestało być aż tak zabawne, nawiasem mówiąc, warto wspomnieć chociażby śmierć wschodzącej gwiazdy Christiny Grimmie, zastrzelonej przez psychofana). Dziennikarka fantastycznie kreśli portrety największych aktorów i gwiazd tamtych czasów – Liz Taylor, Richarda Burtona, Shirley MacLaine, Rogera Vadima, Xaviera Cougata czy Jane Fondy (panie przyjaźniły się, dopóki nie poróżniły ich odmienne zapatrywania na wojnę w Wietnamie). Równie ciekawe są jej opowieści o astronautach i podróżach kosmicznych. To, co mnie najbardziej urzekło w tej części książki, to historie dotyczące braku prawa jazdy, chyba tylko Oriana Fallaci i Ray Bradbury nie posiadali w tym czasie owego dokumentu, obiad z Seanem Connerym, opisy ciągnących się w nieskończoność przyjęć przy basenach czy prowokacje, jakich dopuściła się podczas wizyty w Stowarzyszeniu Matek Aktorów. 

Fallaci nie byłaby sobą, gdyby do całej masy zabawnych i lekkostrawnych anegdot nie dodała ważkich tematów. W podróży, jaką odbyła z Shirley MacLaine, opowiada zatem o segregacji rasowej, nietolerancji, atakach na murzyńską ludność, o łatwości, z jaką w Stanach Zjednoczonych można dokonać ożenku oraz się rozwieść, czy o utraconym dziedzictwie Indian Navajo. Dziennikarka odwiedza Paryż (w Arkansas), Moskwę (w Tennessee) oraz Florencję (w Alabamie) i opisuje krótko zastaną tam rzeczywistość. 

W czwartej części książki Oriana pisze o wizytach Cesare Zavattiniego i Piera Paolo Pasoliniego w Ameryce. Piąta odsłona reportażu Florentynki to artykuł na temat amerykańskiej młodzieży. Tu znajdują się cenne uwagi i rady, aby zrozumieć społeczeństwo i jego przemiany należy uważnie słuchać i przyglądać się młodym ludziom, przede wszystkim zaś rozmawiać z nimi, rejestrować ich nastroje. Książkę zamyka wybór „Listów do naczelnego” z 1967 roku, w których powraca lekkie pióro, humor, kąśliwe uwagi, zwłaszcza na temat amerykańskiego systemu opieki zdrowotnej. 

„Podróż po Ameryce” to kolejna, pasjonująca lektura pióra włoskiej mistrzyni reportażu. I choć sama autorka stwierdza w rozmowie z Shirley McLaine: „Cóż to za dziwny kraj Ameryka, cóż za niepojęty sfinks. Dotarliśmy prawie do końca naszej podróży, ale ja nic z niej nie zrozumiałam” to jednak jej celne uwagi, spostrzeżenia dotyczące zarówno zwykłych zjadaczy chleba, jak i wielkich gwiazd estrady zasługują na naszą najwyższą uwagę. Niezmiennie polecam.

"Podróż po Ameryce" Oriana Fallaci
tłumaczenie: Joanna Ugniewska
tytuł oryginału: Viaggio in America
data wydania: 12 października 2016
ISBN: 9788380314238
liczba stron: 320

środa, 15 lutego 2017

„Śmierć w rzece Kura i inne zagadki kryminalne” Włodzimierz Spasowicz

„Pewność prawa wymaga, by w każdym sporze prawnym zostało powiedziane ostatnie słowo, nawet jeżeli jest nieprawdziwe.” 
Gustav Radbruch 

foto: PIW


Włodzimierz Spasowicz, autor książki „Śmierć w rzece Kura” był wybitnym rosyjskim prawnikiem, działaczem społecznym i krytykiem literackim, przez współczesnych mu nazywanym „królem adwokatury”. Ten przydomek nie został nadany autorowi przedstawianych mów obrończych bezpodstawnie. W swoich sądowych wystąpieniach Spasowicz dawał popis erudycji, dociekliwości, a także poszanowania dla zasad logiki. 

Dziś na sali sądowej przeciętna rozprawa trwa nie dłużej niż godzinę. Prawnicy obu stron oraz sędzia mają tendencję do maksymalnego skrócenia, o ile to możliwe, procedowania. Tymczasem w połowie dziewiętnastego wieku zdarzało się, że mowy obrończe trwały po kilka godzin, a nawet i dni! Wystarczy przeczytać pierwszą, tytułową zagadkę kryminalną z omawianego zbioru, dotyczącą tajemniczej śmierci w nurtach rzeki Kura. Podejrzenie dokonania morderstwa padło na Dawida Czchotuę i Piotra Gabisonię. Włodzimierz Spasowicz podjął się obrony oskarżonych, jego błyskotliwy wywód zajmuje ponad połowę omawianej książki. Adwokat po kolei odrzuca wszystkie dowody poszlakowe oskarżenia posługując się doświadczeniem, wspomnianą wyżej logiką, podając naukowe przykłady oraz poddając w wątpliwość opinie biegłych, przy czym czyni to z ogromnym szacunkiem wobec sędziego i oskarżycieli, kurtuazją, pięknym językiem. Wszystko to sprawia, że nie sposób nie odnieść wrażenia, że w procesie zostali skazani niewinni ludzie, a śmierć Niny Andriejewskiej była jedynie niefortunnym wypadkiem. 

Równie fascynująca jest obrona Diemientjewa przeprowadzona przez Spasowicza przed Petersburskim Wojskowym Sądem Okręgowym. Dodajmy, że sprawa została rozstrzygnięta na korzyść szeregowego. Dotyczyła ona obrazy oficera wyższego rangą, której rzekomo dokonał oskarżony względem porucznika Dagajewa. Po raz kolejny Włodzimierz Spasowicz brawurowo oddalił wszelkie dowody oskarżenia i doprowadził do uniewinnienia swojego klienta. 

Z pomocą zbioru „Śmierć w rzece Kura” czytelnik może prześledzić pierwszy w Rosji, publiczny proces polityczny, czyli sprawę nieczajewowską (dotyczyła ona rozruchów studenckich w Petersburgu zimą na przełomie lat 1968- 1969 oraz zabójstwa Iwana Iwanowicza Iwanowa). Spasowicz był obrońcą trojga z siedemdziesięciu siedmiu oskarżonych – Aleksieja Kiriłłowicza Kuzniecowa, Piotra Nikiticza Tkaczowa oraz Jelizawiety Christoforowny Tomiłowej. 

W książce zamieszczono ponadto sprawę kryminalną, dotyczącą zabójstwa Nikołaja von Zona, w której to Spasowicz podjął się obrony Aleksandry Awdiejewej oraz proces o znieważenie władz guberni estlandzkiej, który wytoczono Mieczysławowi Strawinskiemu i Andriejowi Somowowi. 

„Śmierć w rzece Kura” to zbiór fascynujących mów prawniczych pochodzących z dziewiętnastego wieku, stanowi znakomite świadectwo epoki, a dla młodych, współczesnych prawników to okazja, aby przyjrzeć się, jakiej gimnastyki słownej, ogromu wiedzy i zaangażowania wymagało od adwokata przygotowanie się do prowadzenia sprawy. Jest to książka przede wszystkim dla miłośników prawa i historii, a także dla wszystkich z silnym poczuciem sprawiedliwości i niezachwianym kręgosłupem moralnym. Ja przeczytałam ją z wielkim zainteresowaniem. Ogromny plus dla Państwowego Instytutu Wydawniczego za przyciągającą wzrok okładkę. 

„Śmierć w rzece Kura i inne zagadki kryminalne” 
tłumaczenie: Małgorzata Migdalska i Jolanta Skrunda 
data wydania: 12 października 2016 
ISBN: 9788364822629 
liczba stron: 211

poniedziałek, 13 lutego 2017

„Irańska historia miłosna. Ocenzurowano” Shahriar Mandanipour

"Najnowsze badania naukowe dowodzą, że zaledwie dwadzieścia procent mężczyzn na świecie ma rozum, a reszta tylko żony." 
"Irańska historia miłosna. Ocenzurowano" Shahriar Mandanipour 

foto: W.A.B.

Shahriar Mandanipour jest jednym z najsłynniejszych współczesnych irańskich pisarzy, przez wiele lat był redaktorem naczelnym miesięcznika „Ars- e Pandższambe”. Autor w latach 1992- 1997 był objęty zakazem publikowania przez rodzime władze, co nie przeszkodziło mu w odebraniu nagrody dla najlepszego krytyka filmowego w 1994 roku. Obecnie mieszka w Stanach Zjednoczonych. 

Powieść „Irańska historia miłosna. Ocenzurowano”, która ukazała się w Polsce w 2010, w tłumaczeniu Macieja Świerkockiego, jest książką częściowo autobiograficzną. Opowiada ona o losach pisarza, który pragnie napisać historię miłosną, a jednocześnie stoi przed nim niebywale trudne zadanie przechytrzenia cenzury. Czytelnik jest świadkiem powstawania powieści, wspólnie z autorem odwiedza cenzora, który nieprzypadkowo zyskuje imię i nazwisko śledczego Porfirego Pietrowicza, z powieści „Zbrodnia i kara” Fiodora Dostojewskiego, a także bierze udział w zmaganiach pisarza, razem z nim zastanawiając się, jakich użyć metafor, w jaki sposób opisać uczucie rodzące się między bohaterami – Sarą i Darą i ich perypetie, aby nie narazić się na gniew przedstawiciela władzy. 

Dzięki zabiegowi Mandanipoura, konstrukcji szkatułkowej, książki w książce, czytelnik ma okazję poznać jak wygląda życie w Iranie w czasach cenzury. Gdy Chomeini (niewymieniony wprost przez autora) powrócił do Iranu z Francji, aby ukrócić rządy Szacha, dawna kulturalna stolica kraju tonąca w ferii barw, została ciśnięta z powrotem w mroki średniowiecza, a przedstawiciele poprzedniego reżimu w znakomitej większości straceni. Kobiety ponownie przywdziały czadory, nie mogły opuszczać domu bez towarzystwa mężczyzny ze swojej rodziny, nie mogły też rozmawiać z innymi przedstawicielami płci brzydkiej, niż ci, którzy znajdują się w domu. Autor ma zatem utrudnione zadanie, jak napisać historię miłosną, skoro jakiekolwiek zbliżenie do siebie dwojga bohaterów przeciwnych płci to wstęp do grzechu śmiertelnego, za który może w najlepszym wypadku grozić chłosta, a w najgorszym śmierć? Niech nikogo nie dziwi, że w Iranie strefy takie jak szkoły, autobusy, biura, fabryki, sale weselne, meczety etc. podzielone są na dwie części – jedną przeznaczoną dla mężczyzn, a drugą dla kobiet, takie zdroworozsądkowe postępowanie miłościwie panującej władzy ma zadanie prewencyjne, chroni bowiem przed grzechem. 

Jak zatem doprowadzić do spotkania zakochanych, tak, aby władze i rodziny bohaterów nie miały o niczym pojęcia? Z pomocą przychodzi biblioteka, książki i tajemny szyfr wymyślony przez Darę. Uwarunkowania kraju, w jakim żyją bohaterowie sprawiają, że udaje im się spotkać osobiście dopiero po roku, podczas studenckiej demonstracji. Nie ma sensu omawiać w tym miejscu treści książki i przygód bohaterów, powiem tylko, że wyobraźnia autora nie zna granic. Absurd goni absurd, od spotkania Dary i Sary opowieść nabiera tempa, a opisy ich zmagań okraszone są niesamowitym poczuciem humoru Mandanipoura. Nie brakuje w powieści także momentów grozy, fałszywych tonów, chociażby w osobie groteskowego, martwego, wędrującego karła. Autor łączy realizm magiczny z techniką strumienia świadomości, przy czym nieustannie puszcza oko w kierunku czytelnika, ale i cenzora, ciekawie wygląda także stosowany w wielu miejscach przez Mandanipoura zabieg autocenzury. 

Powieść „Irańska historia miłosna. Ocenzurowano” to książka niezwykle pomysłowa, frapująca. I tylko momentami przez śmiech i zabawę przedzierają się ludzkie dramaty oraz gorzkie wspomnienia autora: „Wstydzę się jako Irańczyk, że nigdy nie stanąłem w obronie swojej babci, matki, siostry, żony czy córki: ani wtedy, kiedy kazano im zrezygnować z hedżabu, ani wtedy, gdy zmuszano je do jego noszenia”. Polecam. 

Za wypożyczenie egzemplarza powieści do recenzji dziękuję serdecznie Gosi z bloga "Czytelniczy"

„Irańska historia miłosna. Ocenzurowano” Shahriar Mandanipour 
tłumaczenie: Maciej Świerkocki 
tytuł oryginału: Censoring an Iranian Love Story 
data wydania: 22 września 2010 
ISBN: 9788374148191 
liczba stron: 438