czwartek, 26 marca 2015

„Zero Zero Zero” Roberto Saviano

foto: archiwum własne
Jest to mroczna opowieść, w której autor usiłuje dowieść tezy, że kokaina rządzi światem. Trudno zaliczyć tę książkę do jakiegoś konkretnego gatunku, nie jest to reportaż, ani pamiętnik, nie mamy również do czynienia z powieścią sensacyjną, to raczej miszmasz wszystkiego po trochu. Możemy tu odnaleźć nawet elementy poetyckie (rozdział Kokaina # 4 wygląda jak wiersz). Dla mnie, konesera historii mafijnych, ta książka to była droga przez mękę. Nie dlatego, że jest nieciekawa albo słabo napisana, chodzi raczej o nagromadzenie faktów, nazwisk, szczegółów, którymi czytelnik jest nieustannie bombardowany. Nie sposób zapamiętać nawet połowy postaci występujących w książce. Autor opisuje kolumbijskie, meksykańskie, włoskie, rosyjskie, afrykańskie kartele narkotykowe, a także salwadorski gang „maras”. Losy mafijnych bossów przeplatane są historiami na temat kokainy- uprawy, początków handlu, sposobów transportu, największych akcji służb policyjnych i przejęć ładunku. Saviano pisze również o związkach narkotykowego biznesu z sektorem bankowym oraz skorumpowanymi politykami. Zatrważający jest fakt, że w czasie kryzysu niektóre banki zachowały płynność finansową tylko dzięki zastrzykowi gotówki karteli. Opisana jest historia pewnej kobiety, pracującej na wysokim stanowisku w banku, która zajmowała się szkoleniem z zakresu przeciwdziałania praniu brudnej, mafijnej forsy, a sama tymczasem wyprała grube miliardy. Z zainteresowaniem czytałam na temat gwatemalskich kaibili i ich związków z kartelem Los Zetas. Zresztą cała książka naszpikowana jest ciekawostkami, od opisu najbardziej wymyślnych sposobów transportu dużych partii narkotyków (teraz używane są łodzie podwodne), poprzez upadek Lehman Brothers, do fałszowania jaj Fabergé. W jednym z rozdziałów Saviano przedstawia, w co potrafi „zamienić się” kokaina. Mowa między innymi o specjalnych walizkach, o dodatkach do silikonowych biustów i pośladków, książeczkach dla dzieci, przepisach kulinarnych nasączonych narkotykiem, ukrywaniu kokainy w kontenerach z żywnością (np. w kawie, w puszkach szparagów, mrożonych rybach, warzywach, cukrze, kakao). Autor mówi też o tym, z czym mieszana jest kokaina przez dilerów. Domieszki aktywne to amfetamina, kofeina, mają wzmacniać i przedłużać działanie narkotyku. Do kokainy dodaje się również lidokainę i efedrynę, które naśladują jej skutki uboczne. Do „rozcieńczenia” i zwiększenia ilości porcji z danej partii towaru służą zaś mąka czy laktoza lub mannitol. Wydaje mi się, że dziennikarz dosyć trafnie wskazuje dlaczego macki mafijnych organizacji sięgają coraz dalej, a kokaina w zasadzie jest wszędzie. Saviano mówi, że „tym, co pozwala się rozrastać mafiom, jest zawsze jedno: próżnia władzy, słabość, zgnilizna państwa w konfrontacji z organizacją, która oferuje i reprezentuje porządek.” Tak jak pisałam wcześniej, nagromadzenie faktów, liczb, nazwisk, historii w tej książce czyni ją trudną w odbiorze, powoduje przesyt. Polecam głównie osobom zainteresowanym oraz fanom dziennikarza (ja sięgnęłam po „Zero Zero Zero” po tym jak przeczytałam wcześniejsze książki autora- „Gomorrę” i „Piękno i piekło”). Na koniec zdjęcie autorstwa mojej siostry- tradycyjna herbatka z liści koki, nieoceniona pomoc dla turystów zmagających się w górach z chorobą wysokościową, ta była spożywana w Chile.

foto: herbatka z liści koki, zdjęcie zrobione przez moją siostrę

poniedziałek, 23 marca 2015

„Baśnie włoskie” Italo Calvino

foto: archiwum własne
Kolejna książka z serii sentymentalnych powrotów do dzieciństwa zaliczona. Szperając w bibliotece moich rodziców wynalazłam wydanie z 1968 roku, w tłumaczeniu Jerzego Popiela, z pięknymi ilustracjami autorstwa Wiesława Majchrzaka. Jest to wybór pięćdziesięciu z dwustu autentycznych ludowych tekstów, które opracował słynny włoski pisarz Italo Calvino. Przy tworzeniu swojego zbioru autor korzystał z prac badaczy folkloru, przekładał na język literacki prowincjonalne dialekty, których użyto do spisywania pierwotnych opowieści. Wiele z tych baśni do złudzenia przypomina opowieści Braci Grimm- na przykład „Chłop astrologiem”, „Chytra wieśniaczka”, „Miód i słoneczko”. Nie należy się temu dziwić, już przy okazji omawiania „Baśni Braci Grimm” zwracałam uwagę na fakt, że choć badacze skrupulatnie zapisywali, często wiele wersji tej samej historii, to nie byli aż tak drobiazgowi jeśli chodzi o ustalanie pochodzenia danego podania czy legendy, dlatego też mylnie uważano, że okucieństwo, mroczna aura to cechy typowe wyłącznie dla germańskich opowieści ludowych. W „Baśniach włoskich” pojawiają się również motywy znane z innych bajek- „Piękna i bestia” do złudzenia przypomina włoską opowieść zatytułowaną „Pięknotka i potwór”, zawartą w tym zbiorze. Bajka „Próżny król” zaczyna się podobnie jak „Królewna Śnieżka”, z tym, że tu swoje odbicie w lustrze podziwia Król, a nie zawistna i mściwa macocha. W tekstach tych odnaleźć można także odwołania do mitologii greckiej, w utworze „Jabłuszko i Łupinka” pojawia się motyw konia trojańskiego, a w bajce „Król ulepiony z ciasta” królewna tworzy sobie męża z ciasta na wzór Pigmaliona, który swój ideał kobiety wyrzeźbił z kości słoniowej. Kolejny raz mamy tu do czynienia ze zbiorem mrocznych, czasem okrutnych opowieści, z wyraźnie zaznaczoną granicą między dobrem a złem, których zadaniem jest wychowywanie przez zastraszanie. Muszę przyznać, że te bajki mają rzeczywiście sporą siłę oddziaływania, do tej pory, po 25 latach pamiętam opowieść zatytułowaną „Moc kwiatu paproci”. Już początkowy danse macabre powoduje ciarki na plecach, bohater – pewien bandyta dostaje się w sam środek tanecznego wiru, ale ocalony przez kuma, tym razem uniknie śmierci. Jego zadanie polega na odnalezieniu trzech, jednocześnie kwitnących kwiatów paproci, zdarza się to tylko 1 sierpnia, równo o północy. Gdyby ta misja się powiodła na świecie żaden człowiek nigdy więcej nie zginąłby od kuli. Oczywiście bandycie nie udaje się zerwać roślin, ulega złudnej wizji i przedwcześnie strzela, kwiaty znikają, „biada duszy człowieka, który nie wytrzymał, i kula dalej sieje śmierć między ludźmi!”. Nie muszę chyba dodawać, że jako dziecko wielokrotnie usiłowałam odnaleźć te rzadkie kwiaty, to było takie moje małe marzenie o pokoju na świecie, które nigdy się nie ziściło. Polecam tę lekturę dużym i małym. Istnieje też pełne, trzytomowe wydanie „Baśni włoskich” Italo Calvino.
foto: archiwum własne,
przykładowe ilustracje z wydania, którym dysponowałam, autorstwa Wiesława Majchrzaka.

foto: archiwum własne, przykładowe ilustracje z wydania, którym dysponowałam, autorstwa Wiesława Majchrzaka.


wtorek, 17 marca 2015

„Kobieta z wydm” Kōbō Abe

foto: archiwum własne
Fascynująca powieść japońskiego scenarzysty, dramaturga i prozaika. Niki Jumpei, zmęczony codziennością nauczyciel, wyrusza na urlop nad morze. W plecaku ma siatkę na motyle i niezbędne akcesoria, aby na miejscu preparować schwytane owady. Wędruje po wydmach, wśród morza przelewającego się piasku, tak zastaje go noc. Mężczyzna decyduje się spędzić nocleg na dnie jamy, w domu zamieszkałym przez samotną kobietę. Rano okazuje się, że drabina, po której dostał się na dno piaskowej pieczary znika, a wyjazd, który miał być ucieczką od rzeczywistości staje się niebezpieczną pułapką. Niki Jumpei próbuje bezskutecznie ratować się z koszmaru, miota się, nie chce pogodzić się z nową sytuacją. Obserwując te zmagania mocno kibicujemy bohaterowi, z drugiej strony jednak pozostaje pytanie czy kłopoty, w których się znalazł nie są odpowiedzią na pragnienie zmian. Chciał zerwać z monotonią życia, a trafił z deszczu pod rynnę- codziennie, regularnie musi odgarniać piasek wokół domu kobiety, zaniechanie tej czynności grozi zawaleniem chaty. Bunt przeciwko systemowi niczego tu nie zmieni, mocodawcy widząc opór pozbawiają bohatera dostępu do wody pitnej, a w upale nie jest w stanie bez niej przeżyć. Muszę przyznać, że musiałam co jakiś czas przerwać lekturę, tylko po to, by otrzepać siebie, koc i kanapę z nieistniejącego piasku. Niesamowite opisy tego, jak piasek niszczy drewno, skórę, uszkadza oczy, dostaje się praktycznie wszędzie wywołały u mnie lekką nerwicę natręctw. Japoński pisarz porównywany jest do Franza Kafki, rzeczywiście bohater ma wiele cech wspólnych, chociażby z Józefem K., osaczony, tłamszony próbuje najpierw zrozumieć dlaczego został uwięziony, później wyjaśnić sytuację, następnie przechodzi bunt i zamierza uciec, aby na końcu zrezygnować ze wszystkiego, poddać się „systemowi”. Jak reaguje świat zewnętrzny na zniknięcie Nikiego Jumpei? W prasie nie ma absolutnie żadnej wzmianki o zaginięciu, ani koledzy z pracy, ani kobieta, z którą był związany zdają się nie przejmować sytuacją, przechodzą nad tym do porządku dziennego. Jedynie matka bohatera zgłasza jego zniknięcie. Jest to książka, doskonale napisana, najeżona metaforami, pełna aluzji, wyczuć w niej można również tak lubiany przeze mnie realizm magiczny. I ten skłaniający do refleksji nastrój- czy potrafimy w pełni docenić to, co mamy? Warto na chwilę się zatrzymać, spojrzeć z boku na swoje życie, gdyż „Nie można ocenić właściwie mozaiki, dopóki nie spojrzy się na nią z pewnej odległości. Zbliżając się do niej, gubisz się tylko w szczegółach. Wyzwalając się z jednego szczegółu, grzęźniesz w innym.” Na koniec jeszcze mała prośba- gdybym kiedyś zniknęła, tak jak główny bohater, proszę poszukajcie mnie wśród wydm. Lekturę oczywiście polecam!

sobota, 7 marca 2015

„Szachinszach” Ryszard Kapuściński

foto: archiwum własne
Do sięgnięcia po książki tego autora nie trzeba chyba nikogo specjalnie zachęcać. Ryszard Kapuściński przedstawia nam historię upadku człowieka, który miał wizję, władzę absolutną i pieniądze, lecz mimo to nie udało mu się zrealizować swoich pomysłów. Zabrakło najważniejszego czynnika – ludzi. Mohammad Reza Pahlawi, czy jak kto woli amerykańska marionetka, miał plan- zbliżyć Iran do świata Zachodu, za wszelką cenę. Biała rewolucja wprowadziła między innymi prawa wyborcze dla kobiet, powszechną, bezpłatną edukację, przynajmniej w teorii (wysyłano młodzież za granicę, w kraju uniwersytetów nie było, a Ci, którzy opuścili Iran rzadko kiedy mieli ochotę wracać), Szach rozdawał ziemię chłopom (ale w rzeczywistości dostawała się w ręce jego popleczników), powstała nowa klasa społeczna- burżuazja naftowa. Pieniądze płynęły wartkim strumieniem, do kieszeni ludzi będących politycznym zapleczem Szacha. Najgorsza była jednak brutalna policja – Savak. Okrutne tortury, zabieranie często niewinnych ludzi prosto z ulicy na trwające w nieskończoność przesłuchania, katowanie fizyczne i psychiczne- to była w Iranie codzienność. A Szach kupował różne, drogie zabawki, miliony towarów, helikoptery, czołgi, okręty wojenne, co z tego, że nie było specjalistów mogących obsługiwać ten wysokiej klasy sprzęt, nie było portów, nie było magazynów...Zniecierpliwieni ludzie, zdesperowani, otworzyli uszy na nawoływania dochodzące z meczetów, do łask powróciła legenda „ukrytego” imama. Irańczycy widzieli w tej roli Chomeiniego. Książka kończy się w momencie powrotu słynnego ajatollaha do kraju. Kapuściński przedstawia Mohammada Rezę Pahlawiego jako tyrana, megalomana, wręcz szaleńca. Gdy władcę absolutnego dopada wizja, nic nie jest w stanie powstrzymać go od jej realizacji, brak zdrowego rozsądku, opanowania, jakiegoś sensownego planu, miliardy wydane na głupoty. Zamiast wspierać własny lud, powoli zacząć reformy, stopniowo ciągnąć kraj w górę, Szach kupował nowe technologie, broń, opłacał swoich ludzi, stawiał sobie pomniki i słuchał peanów na swoją cześć. To doprowadziło kraj do upadku i utorowało drogę rewolucji. Oriana Fallaci napisała o rewolucji w ten sposób: „Rewolucja jest kłamstwem, z którego rodzi się tyrania, oszustwem, któremu ulegamy z powodu lenistwa umysłowego, tchórzostwa lub nieśmiałości”. Zgadzam się z tymi słowami. Zresztą historia pokazuje, że miała rację. Nowy tyran zastąpił starego. Ulice znowu spłynęły krwią, gdyż poplecznicy Chomeiniego zaczęli urzędowanie od krwawej zemsty. Warto przeczytać tę książkę, jak również wywiad z Szachem z „Wywiadu z historią” oraz rozmowę z Chomeinim z „Wywiadu z władzą” Oriany Fallaci. W zeszłym roku ukazał się też znakomity reportaż „Miasto kłamstw. Cała prawda o Teheranie” Ramity Navai, a kilka lat temu powieść „Czytając Lolitę w Teheranie” Azar Nafisi. Polecam.

środa, 4 marca 2015

„Reputacje” Juan Gabriel Vásquez

foto: archiwum własne
„Dwadzieścia lat trwa budowanie reputacji, a 5 minut jej zrujnowanie. Gdy o tym pomyślisz będziesz postępował inaczej.” 
Warren Edward Buffett


Mocna powieść młodego kolumbijskiego pisarza. Historia karykaturzysty Javiera Mallarino. Wydawać by się mogło, że to słowa, artykuły prasowe mają większą siłę przebicia niż rysunki, nic bardziej mylnego. Rysownik wnikliwie obserwuje otoczenie, a następnie tworzy za pomocą stalówki i tuszu obrazy, w których obnaża wady, kłamstwa, pokazuje prawdziwą naturę portretowanych, piętnuje zachowania naganne moralnie. Czy sam świeci przykładem? Czy ma prawo oceniać polityków z taką surowością? To już inna kwestia. Napięcia związane z pracą, odpowiedzialność, która na nim ciąży są jedną z przyczyn rozpadu jego małżeństwa. Przez cały okres pracy w gazecie sądzi, że jest nieomylny, że oceniał malowanych przez siebie ludzi słusznie. Zresztą powtarza nieustannie, jeśli tylko ktokolwiek ma wątpliwości odnośnie jego pracy, że „karykatura wyolbrzymia rzeczywistość, ale nigdy jej nie wymyśla. Może ją zniekształcać, ale nigdy nie kłamie.” A jak to jest z rysunkiem, który przysporzył mu najwięcej sławy, który uczynił go narodowym bohaterem? Rozwiązanie tkwi w przeszłości. Co naprawdę wydarzyło się w jego domu, na pewnym przyjęciu? Co zaobserwowali goście, co widział on, gdzie leży prawda? Napięcie wzrasta w tej powieści stopniowo, pierwszy rozdział to preludium, nic nie zapowiada tego, co będzie się działo później. Wątpliwości głównego bohatera mogą zrujnować mu karierę, reputację, jednak mimo to dąży do tego, by przypomnieć sobie tamten tajemniczy wieczór. Jest przerażony siłą oddziaływania swoich karykatur, tym, że żyją one niejako własnym życiem, oprócz rysunku zawsze jest jeszcze przecież kwestia interpretacji. Nie jest to jedynie powieść o odpowiedzialności za słowo/szkic, autor próbuje pokazać, jakie są konsekwencje określenia siebie jako samozwańczego strażnika moralności. Rozstanie z żoną – Magdaleną, późniejsze życiowe problemy Beatriz- jego córki, jej dzieciństwo spędzone na wędrówkach między matką a ojcem. Czy warto poświęcać rodzinę dla sławy i zaszczytów, a może nie można inaczej, kto inny odważy się ukazać zgniliznę moralną, raka toczącego kolumbijskie społeczeństwo? Każdy wybór, każde działanie ponosi za sobą konsekwencje. W pewnym momencie bohatera dogania przeszłość. Vásquez uważany jest za następcę Márqueza, ja jestem daleka od takich ocen, realizmu magicznego w jego prozie brak, trudno zresztą cokolwiek powiedzieć na podstawie jednej powieści. „Reputacje” bardziej przypominają mi twórczość Maríasa, tyle, że inaczej rozłożone są tu akcenty. W genialnej powieści „Serce tak białe” „bomba” wybucha już na początku- samobójstwo świeżo poślubionej małżonki. Bohater próbuje następnie dociec, jakie zdarzenie z przeszłości spowodowało ten dramatyczny czyn. To kluczenie, dociekanie prawdy, powrót do przeszłości, do złudzenia przypomina zachowanie Javiera Mallarino. Jest to błyskotliwa, świetnie napisana powieść, z pewnością sięgnę po kolejne książki autora. Polecam.

poniedziałek, 2 marca 2015

„Napój miłosny” Eric Emmanuel Schmitt

foto: archiwum własne
Ludzkość od zarania dziejów poszukuje odpowiedzi na pytanie czy miłość to uczucie spontaniczne, wolne od wszelkiej ingerencji, czy też możliwe jest jej sztuczne indukowanie. Magiczne napoje, zaklęcia, perfumy zawierające afrodyzjaki lub feromony albo bardziej współczesne metody- psychoanaliza, hipnoza lub programowanie neurolingwistyczne- czy to szarlataneria czy może sposób na wyzwolenie z samotności, zdobycie pożądanej drugiej połowy? Tytułowy napój miłosny miał na celu wywołanie uczucia względem osoby, która go podała. Od XI do XIII wieku stosowanie tego typu eliksirów było rozpowszechnione w Europie, we wszystkich klasach społecznych. Oczywiście oprócz napoju należało również powtarzać magiczne formuły lub czcić odpowiedniego Boga, aby dopełnić rytuału. Receptury na afrodyzjaki, eliksiry miłosne można odnaleźć już na egipskich papirusach. Ze względu na zawartość w tych mieszankach między innymi pokrzyku wilczej jagody, lulka czarnego, bielunia dziędzierzawy czy mandragory często ich spożycie wiązało się w najlepszym wypadku z wizjami i okropnymi halucynacjami, a w najgorszym – mogło nawet spowodować zgon. Niezbyt to piękny koniec jednostronnej miłości i bolesna nauczka dla osoby próbującej uzyskać uczucie szybko, „na skróty”. Motyw napoju miłosnego dosyć często pojawia się w literaturze, malarstwie, muzyce czy mitologii. Dość wspomnieć historię Tristana i Izoldy, niektórzy pamiętają też zapewne „Sen nocy letniej” Szekspira, gdzie nektar z fiołka, umieszczony na powiece danej osoby powodował, że osoba ta natychmiast, gdy tylko otworzy oczy zakochiwała się w pierwszej istocie, którą napotkał jej wzrok. U Mohammeda Mrabeta z kolei miłość można zdobyć za kilka włosów i odpowiednie zaklęcie (trochę więcej na ten temat tu). W muzyce miłosny eliksir pojawia się między innymi w dramacie muzycznym „Tristan i Izolda” (1865) Wagnera oraz w operze komicznej Dionizettiego „Napój miłosny” (1832). Tristana i Izoldę możemy ujrzeć, oczywiście razem z napojem, na obrazie Dante Gabriela Rossettiego, zaś samo sporządzanie miłosnego eliksiru na płótnie Evelyn De Morgan. Pisać o tym, mnożyć przykłady, można bez końca. Co zatem nowego do tego mocno już wyeksploatowanego tematu wnosi książka Schmitta? Moim zdaniem niewiele, a szkoda. Czyta się ją owszem, z przyjemnością, jak każdą tego pisarza, którą do tej pory miałam w rękach (może poza „Kiki van Beethoven”). Autor czyni rozważania nie tylko na temat możliwości sztucznego wywoływania uczucia, celowości takiego postępowania, a także ewentualnych konsekwencji. Schmitt mówi też o trudnych damsko- męskich relacjach, o braku porozumienia, o zazdrości. Warto zapamiętać następującą myśl: „Zazdrość nie jest wyrazem miłości, ale wzmożoną manifestacją instynktu posiadania”. Pisarz zauważa również, że miłość jest zmienna, uczucia z czasem bledną, dobrze, gdy obok namiętności partnerów łączą wspólne pasje, przyjaźń. Schmitt wielokrotnie zresztą tworzył teksty o skomplikowanych relacjach damsko- męskich, dużo lepsze od „Napoju miłosnego”. Warto wspomnieć chociażby „Tektonikę uczuć” czy „Małe zbrodnie małżeńskie”. Podobne problemy możemy odnaleźć również w sztuce „Dziś wieczór arszenik czyli komedia z kawą” Carlo Terrona. A zresztą może to wszystko- uczucia, namiętność, miłość to rzeczywiście kwestia hormonów, głównie oksytocyny? Ja osobiście wierzę w romantyczne podejście- miłości nie można kupić, nie można wymusić, zdobyć podstępem, należy o nią dbać. To, co sprawia, że się zakochujemy to cudowny splot okoliczności albo po prostu w którymś momencie naszego życia przecinają się ścieżki przeznaczenia. Jest jeszcze jedna rzecz, poza oklepanym tematem, która denerwowała mnie w tej cienkiej książeczce. Wydana jest pięknie- okładka przywodzi na myśl złotowłosą Izoldę, ale te puste strony z pojedynczymi zdaniami- nie szkoda drzew? Nie zniechęcam, ani nie zachęcam, uważam, że Mrabet lepiej poradził sobie z tym tematem. To książka raczej dla miłośników Schmitta. Przede mną jeszcze „Papugi z placu d' Arezzo”, zobaczymy czy przywrócą we mnie miłość do autora.