wtorek, 30 grudnia 2014

2014

foto: Pixabay
Koniec roku to dla większości z nas okres podsumowań, refleksji. Zastanawiamy się, co moglibyśmy zrobić inaczej, lepiej, ile czasu przeciekło nam przez palce, prawie zawsze życzymy sobie, aby kolejny rok był lepszy od poprzedniego. Ja podsumowań nie lubię, ale ten rok był wyjątkowy pod wieloma względami. Po pierwsze, w maju zostałam namówiona do założenia strony na FB i od tego wszystko się zaczęło. W sierpniu do strony dołączył blog o tym samym tytule. Opisywałam czytane przeze mnie książki, zadawałam Wam pytania, zagadki, pojawiały się ciekawostki na temat miejsc związanych z literaturą, autorów, ich dobre rady. Dzięki temu uzewnętrznianiu się poznałam wielu znakomitych ludzi, innych blogerów, tłumaczy, autorów, ludzi czytających nałogowo tak jak ja. Stopniowo na blogu dodawałam różne zakładki. W tworzeniu informacji o mnie bardzo pomogła mi Natalia z Kroniki Kota Nakręcacza i jej cykl „Z kamerą w bibliotece”. W zakładce „Oprócz książek” mogliście znaleźć informacje na temat koreańskich seriali, które mnie zafascynowały. 
Po drugie odważyłam się też pokazać mój własny cykl opowiadań, nad którym praca trwa, pięć z dwunastu krótkich historii możecie już przeczytać na blogu w Szufladzie
Po trzecie, w tym roku udało mi się przeczytać 85 książek. Pełna lista tu. Choć niektórzy zarzucają mi zbytnią pobłażliwość jeśli chodzi o oceny, to w tabelach umieszczonych w albumie zdjęciowym 2014 na FB Buk nocą widać, że najwyższą ocenę, w sześciostopniowej skali, w tym roku uzyskało 8, a w zasadzie 7 książek („Dinozaur” to taki mój żarcik, jednozdaniowe mikroopowiadanie): 

“Piana dni” Boris Vian 
“Tabu” Ferdinand von Schirach
“Sprawa Colliniego” Ferdinand von Schirach
“Fahrenheit 451” Ray Bradbury 
“Wegetarianka” Han Kang 
“On wrócił” Timur Vermes
“Listy do młodego pisarza” Mario Vargas Llosa 
“Dinozaur” Augusto Monterroso

Nie postawiłam niższej oceny niż 3 żadnej z przeczytanych książek, z tej prostej przyczyny, że jeśli zdarzy się, że wezmę do ręki lekturę, która nie trafia w mój gust, a ma to miejsce niezwykle rzadko, bo starannie dobieram czytadła, po prostu ją odkładam i nie mam z tym problemu, życie jest za krótkie na męczenie się ze słabą książką. Postów na blogu powstało 68, nie wszystkie przeczytane książki opisałam. W grudniu dołączyłam do akcji Bilblioteczka Małych Pacjentów, bo naprawdę warto pomagać. Już dziś na przeczytanie w 2015 roku czeka na półce 47 książek, a być może wkrótce dołączą kolejne pozycje, na pewno co najmniej przez pół roku nie będę się nudzić :) 
Życzę Wam wszystkim cudownego Sylwestra oraz wspaniałego Nowego Roku 2015, a tymczasem wracam do garów, jutrzejsza kolacja sama się przecież nie ugotuje ;)

foto: archiwum własne

foto: archiwum własne

poniedziałek, 29 grudnia 2014

“Pochwała macochy” Mario Vargas Llosa

foto: archiwum własne

Pierwszy raz trzymałam tę książkę w rękach jakieś dziesięć, może dwanaście lat temu, przekartkowałam, odłożyłam na półkę z myślą, lubię Llosę, ale proza erotyczna to nie dla mnie. Jednak gdy otrzymałam ten egzemplarz, piękne wydanie z 2010 roku z ilustracjami, wreszcie zasiadłam do lektury. I tu zaskoczenie, coś co miało być “zbyt rozpasane, perwersyjne i wyuzdane” wcale takie nie jest. W dobie wszechobecnej nagości, która atakuje nas za pośrednictwem telewizyjnego ekranu, różnych od(cieni) szarości, komputera, na bilbordach czy kogoś jeszcze może zaszokować teoretyzowanie na temat aktu płciowego? Poza tym pozostaje też kwestia wieku i doświadczenia. Pewne książki zaczynają do nas przemawiać, kiedy osiągniemy już odpowiedni poziom dojrzałości. Autor opowiada tu historię nietypowego trójkąta- don Rigoberta, jego syna z pierwszego małżeństwa- Fonsita oraz jego obecnej żony- Lukrecji. Do czego naprawdę doszło między macochą a pasierbem, ile jest prawdy a ile imaginacji w wyznaniach młodego Alfonsita? Pewną odpowiedź może nam dać fragment cytatu wstępnego autorstwa Cesara Moro: „Piękno jest cudowną ułomnością formy”. Możemy się tylko domyślać, że skoro pasierb Lukrecji przedstawiony jest jako piękny chłopiec, wyglądem przypominający anioła, coś musi być nie tak z jego wnętrzem, charakterem, być może chodzi o skłonność do konfabulacji albo po prostu o zemstę, chęć ukarania ojca, za to, że ten wszedł w nowy związek. W książce Llosa dokonuje ciekawej interpretacji wybranych, mniej znanych dzieł sztuki, pojawia się między innymi postać dosyć hojnie obdarzonej przez naturę małżonki króla Lidii, Kandaulesa (obraz Jacoba Jordanesa), Diana- bogini łowów zażywająca kąpieli w strumieniu (obraz Françoisa Bouchera) czy Wenus (obraz Tiziano Vecelio). W rozdziale zatytułowanym „Wizerunek człowieczy” pojawia się wzmianka o leku przeciwbólowym, zażywanym przez kobiety w ciąży, który powodował deformacje płodu, autor prawdopodobnie odwołuje się do afery związanej z talidomidem ilustrując swe słowa obrazem Francisa Bacona. Ostatni rozdział powieści przeczy wcześniejszemu rozpasaniu, jest pochwałą skromności i umiarkowania, prostoty, autor opowiada w nim o Zwiastowaniu (obraz Fra Angelico). Llosa kilkakrotnie podkreśla, nawet opisując erotyczne uniesienia bohaterów, że istotą miłości nie są wyłącznie doznania fizyczne, liczy się zespolenie dusz, do którego dążeniem ma być akt seksualny. Przypomniała mi się komedia autorstwa Alfreda de Musseta zatytułowana „Nie igra się z miłością”, a konkretnie akt II, scena V, czytamy tamże: "wszyscy mężczyźni są kłamcy, zmiennicy, fałszywi, paple, obłudnicy, pyszałki lub tchórze, nędzni i zmysłowi; wszystkie kobiety są przewrotne, wyrachowane, próżne, ciekawe i zepsute; świat jest jedną kałużą bez dna, gdzie pełzają najpotworniejsze foki, przewalając się na górach błota; ale jest na świecie jedna rzecz święta i wzniosła, a mianowicie zespolenie tych dwojga istot tak niedoskonałych i ohydnych. Kto kocha, często jest zawiedziony, często obolały i często nieszczęśliwy; ale kocha i, kiedy znajdzie się na krawędzi grobu, obraca się, aby spojrzeć wstecz, i powiada sobie: często cierpiałem, myliłem się niekiedy, ale kochałem. To ja żyłem, a nie jakaś sztuczna istota wylęgła z mojej pychy i nudy." Z cytatem tym spotkałam się po raz pierwszy w znakomitej tragifarsie, “Tektonice uczuć” Erica Emmanuela Schmitta. Jest jedna rzecz, która spowodowała, że prawie odłożyłabym “Pochwałę macochy” na kolejnych kilka lat- szczegółowy opis rytuału defekacji don Rigoberta, naprawdę nie mam pojęcia czemu miało to służyć, moim skromnym zdaniem jest to element zbędny. Przed oczami mam jeszcze jeden obraz, który według mnie idealnie pasowałby do treści tej powieści, a przedstawia zgubną siłę instynktów i aż kipi erotyzmem- “Szał” Władysława Podkowińskiego.
foto: Wikipedia, obraz "Szał" Władysława Podkowińskiego

niedziela, 28 grudnia 2014

“Dyskretny bohater” Mario Vargas Llosa

foto: archiwum własne
Nowa, doskonała powieść peruwiańskiego laureata Nagrody Nobla. Dwa miasta- Lima i Piura, dwie rodziny i seria niesamowitych przygód. Na skutek pewnego splotu okoliczności losy obydwu familii krzyżują się. Opowieść, którą snuje autor mogłaby posłużyć za scenariusz telenoweli. Wbrew zapowiedzi okładkowej książka nie trzyma w napięciu, zresztą jak powieść napisana w typowym południowoamerykańskim, gawędziarskim stylu miałaby to robić? To właśnie to wolniejsze tempo, opis detali, dygresje, elegancja języka, erudycja z pewną dozą nonszalancji dawno temu przywiązały mnie do prozy Mario Vargasa Llosy (oraz miłość do zdań wielokrotnie złożonych). Tutaj również nić fabuły rozwija się nieśpiesznie. Mamy do czynienia z mezaliansami, skandalami obyczajowymi, konfliktami rodzinnymi, długo skrywanymi tajemnicami, porwaniami, a także szantażem. W to wszystko pięknie wplecione są rozważania na temat dobra i zła, wiary, które prowadzi z młodym Fonsitem tajemniczy, eteryczny Edilberto Torres. Tu i ówdzie pisarz jakby od niechcenia wymienia nazwiska słynnych malarzy- Francisco Goi, Tamary Łempickiej, Eugene'a Delacroix, Sandra Botticellego, pisarzy- Tomasza Manna (“Doktor Faustus”), Aleksandra Dumasa, Lwa Tołstoja, Emila Zoli. Ja tradycyjnie już zwróciłam uwagę na oprawę muzyczną powieści- Brahmsa, Mahlera oraz kreolską pieśniarkę- Cecilię Barrazę. Niektórych bohaterów znamy z poprzednich powieści autora. Don Rigoberta, Lukrecję i Fonsita z “Pochwały macochy” i “Zeszytów don Rigoberta”. Sierżanta Litumę prawdopodobnie z opowiadania “Gość” zamieszczonego w książce “Wyzwanie. Szczeniaki” i powieści, między innymi:  "Ciotka Julia i skryba" oraz “ Kto zabił Palomina Molero?”. Tego, kto jest dyskretnym bohaterem i czy jest tylko jeden takowy, nie mogę Wam zdradzić, zachęcam do lektury. Kończę cytatem z książki, który w mojej opinii nie odnosi się jedynie do dziennikarstwa peruwiańskiego, można tutaj równie dobrze wziąć pod lupę Jemen, Meksyk, Iran, Koreę Północną czy jakikolwiek inny kraj świata.
“Główną funkcją dziennikarstwa w tych czasach, a przynajmniej w tym społeczeństwie, nie było już informowanie, lecz zacieranie wszelkich różnic między kłamstwem a prawdą, zastępowanie rzeczywistości fikcją, w której przelewał się oceaniczny bezmiar kompleksów, frustracji, nienawiści i traum publiczności zżeranej resentymentem i zazdrością”.

wtorek, 23 grudnia 2014

“Królowa Południa” Arturo Pérez-Reverte

foto: archiwum własne
Nigdy jeszcze przedświąteczne porządki nie sprawiały mi tyle radości, a to za sprawą audiobooka “Królowa Południa”. Z książką w wersji papierowej znam się od dawna, zapoznałam się z nią dokładnie jedenaście lat temu. Zresztą zwykle nie biorę się za słuchanie dopóki nie przeczytam powieści. Mam pamięć wzrokową i łatwiej jest mi się skupić, gdy tekst mam przed oczami. Z dzieciństwa wyniosłam przekonanie, że jeśli ktoś mi coś czyta to zapewne chce mnie uśpić, dlatego z audiobooków korzystam bardzo rzadko. Piekłam, gotowałam, szorowałam podłogi, łazienki, ścierałam kurze, prasowałam z taką werwą, że obecnie nie czuję nóg i pleców. Mój umysł w czasie wykonywania tych prozaicznych czynności przeniósł się w niebezpieczny świat narkotykowych karteli, znakomitych policyjnych pościgów z wykorzystaniem helikopterów i szybkich łodzi motorowych, intryg i zdrad. Pucowałam i z wypiekami na twarzy zasłuchiwałam się w opowieść o Teresie Mendozie, kobiecie, której udało się to, co udaje się niewielu. Ze zwykłej, pospolitej, kiepsko ubranej dziewczyny gangstera przemieniła się w cesarzową mafijnego półświatka, największą organizatorkę przemytu narkotyków na Morzu Śródziemnym i ikonę stylu. Tajemnicą jej sukcesu był upór w dążeniu do celu, silna wola i niesamowita głowa do interesów, a także siła przekonywania innych do swoich racji. Dodałabym tu jeszcze pewien rodzaj powściągliwości, który ją cechował. Cicha jak myszka dokładnie obserwowała mężczyzn zajmujących się szmuglowaniem narkotyków, uczyła się, w głowie układała plany. Mogła to robić swobodnie, gdyż przez przedstawicieli płci brzydkiej traktowana była z pobłażliwym lekceważeniem i mało kto zauważał jakieś inne atrybuty będące w jej posiadaniu, poza pięknym biustem i zgrabną tylną częścią ciała. Przeżyła wiele miłości, które niestety nie zakończyły się dobrze. Po jednej z przemytniczych akcji trafiła do więzienia. Silny wpływ na dalsze jej losy wywarła przyjaźń ze współwięźniarką- Patricią. W zasadzie dzięki Pati zaistniała na dobre w narkotykowym biznesie, przyjaciółka namówiła ją do wydobycia i następnie sprzedania pół tony kokainy, które kiedyś zniknęło podczas transportu, a o którym współwięźniarka Teresy Mendozy wiedziała, gdzie dokładnie jest ukryte. Za wyjątkiem tej jednej sytuacji narkotyki szmuglowane przez kobietę nigdy nie były jej własnością, ona jedynie odpowiadała za transport. Bardzo sprytnie. Równolegle do wątku Królowej Południa Reverte przedstawia opowieść o byłym dziennikarzu, obecnie pisarzu, który po kolei odwiedza osoby mające w przeszłości styczność z główną bohaterką. Zbiera on materiały do książki, która ma opisywać losy przedsiębiorczej kobiety, dzięki temu jej historię poznajemy z kilku perspektyw. Autor nie ogranicza się do opisywania kartelu z Sinaloa, w powieści pojawiają się też gangsterzy rosyjscy, włoscy, kolumbijscy, hiszpańscy. Bardzo podobały mi się nawiązania do “Hrabiego Monte Christo” pióra Aleksandra Dumasa, nie tylko jest to ulubiona powieść Teresy Mendozy, ale też jej losy są zaskakująco podobne do losów Edmunda Dantèsa, dodajmy jeszcze do tego wątek skarbu ukrytego przy charakterystycznych skałach. Reverte fantastycznie opisuje ucieczkę bohaterki z Meksyku, strzelaniny, mafijny kodeks- za zdradę płaci życiem cała rodzina. Autor porusza również temat skorumpowanych polityków i stróżów prawa. Nadal niezmiennie, po jedenastu latach, polecam tę książkę, zwłaszcza zainteresowanym tematem Mafii. Teresa Mendoza z pewnością zasłużyła na swoje własne corrido.

czwartek, 18 grudnia 2014

“Sny Mevlida” Antoine Volodine

foto: archiwum własne
Sięgnęłam po tę książkę zaintrygowana aurą tajemniczości jaka otacza autora. Antoine Volodine to jeden z pseudonimów francuskiego pisarza, tłumacza rosyjskiej literatury, o którym, chociaż bardzo się starałam nie mogłam wiele się dowiedzieć. Urodził się w 1950 roku, wydaje książki również pod trzema innymi pseudonimami- Manuela Draeger, Elli Kronauer, Lutz Bassmann. Jak naprawdę się nazywa - nie udało mi się znaleźć nigdzie tej informacji, choć próbowałam eksplorować liczne francuskie strony internetowe. Literatura jaką tworzy stanowiła wyzwanie dla tych, którzy podejmowali próby jej sklasyfikowania, dlatego sam autor stworzył własną definicję nowego stylu, nazwał go postegzotyzmem. Charakteryzuje się on wzajemnym przenikaniem się futurystycznych, równoległych rzeczywistości z elementami pogranicza jawy i snu. Dorzućmy do tego kociołka jeszcze realizm magiczny oraz zaangażowanie polityczne i Voilà! W powieści “Sny Mevlida” rzeczywiście trudno znaleźć granicę między tym, co wyśnione, a tym co zdarzyło się naprawdę. Autor kreśli tu postapokaliptyczną wizję upadku ludzkości. Po licznych wojnach, rewolucjach, niedobitki hominidów tułają się po zrujnowanych miastach, pogrążonych w mroku, mimo, że jedną trzecią nieboskłonu stale zajmuje Księżyc w pełni. Na kartach powieści spotykamy osobliwą galerię postaci takich jak koreańscy szamani, gangi kapitalistów, bolszewiccy żebracy, żołnierze- dzieci, wielkie zmutowane ptaki, podludzie oraz miliony pająków. Główny bohater trafia do metropolii zwanej Ulang Ulan wysłany tam przez tajemniczą organizację zwaną Organem, która posługuje się technikami reinkarnacji- ma za zadanie obserwować schyłek naszego gatunku, nie wolno mu interweniować, inni członkowie tajemniczych służb na podstawie snów Mevlida  tworzą następnie raporty. Kilkakrotnie przeżywamy z bohaterem te same wydarzenia, analizujemy, rejestrujemy drobne zmiany w jego postępowaniu, z niecierpliwością czekamy na rozwój wypadków. Czy odnajdzie on swoją małżonkę, porwaną i brutalnie zamordowaną przez żołnierzy- dzieci (w równoległych rzeczywistościach czas nie płynie przecież linearnie, jest zatem szansa, że kobietę można ocalić przed okrutnym losem)? Czy mimo poleceń Organu zaangażuje się w polityczną walkę, pomoże ocalić ludzkość? Czy wreszcie przełożonym Mevlida uda się wyekstrahować go ze świata, do którego go wysłano zanim ten narobi nieodwracalnych szkód w historii? Nie będę tu absolutnie zdradzać co wydarzyło się w powieści. Dodam jedynie kilka słów na temat pająków. Już sama myśl o tysiącach tych stawonogów przewijających się przez tę książkę napawa mnie obrzydzeniem i strachem. Podobno niesłusznie. Choć w rzeczywistości pająki nie są pożądanymi przeze mnie współlokatorami mieszkania okazuje się, że w snach stanowią symbol pozytywnej zmiany, zapowiedź sukcesu i pełni  szczęścia, rozwiązania wszelkich problemów. Czy te stawonogi mogą dać nam odpowiedź na pytanie w czyje rządy wpadnie Ziemia, gdy ludzi już zabraknie? Niech pomyślę- świat bez wojen, niewolnictwa, obozów dla uchodźców, chaosu, nierówności społecznych, masowych zbrodni i poniżania siebie nawzajem, etc. Czemu nie?
foto: Pixabay

sobota, 13 grudnia 2014

“Siła Rozumu” Oriana Fallaci

foto: archiwum własne
Kolejny subiektywny i silnie nacechowany emocjonalnie manifest słynnej włoskiej dziennikarki. Przyznam, że tym razem czytało mi się ciężko. Może dlatego, że Oriana Fallaci sama wpada we własną pułapkę. Zarzuca dziennikarzom jednostronność, granie na emocjach, to, że swoimi tekstami, karykaturami "piorą mózgi" czytelników. Autorka postępuje podobnie. Każdą informację, fakt musiałam dla spokoju własnego umysłu sprawdzać i weryfikować. Kiedy już przebrnęłam przez szwajcarski Kodeks Karny i sławny artykuł 261 bis, który wbrew temu, co pisze Fallaci nie służy wyłącznie do ochrony wyznawców Proroka, tylko odnosi się do wszystkich wspólnot wyznaniowych, jedynie nadinterpretowany i wypaczony może bronić islamistów, zrozumiałam, że przebrnąć przez tę lekturę będzie trudno. Kiedy czytałam na przykład o wojnie Jom Kippur znalazłam informację, że o wiele więcej osób zginęło po stronie Syrii i Egiptu, Oriana podaje tylko liczbę zabitych Izraelitów, inne kwestie pomija milczeniem. Na pewno zgadzam się z autorką w kwestii potępiania traktowania kobiet przez islamistów. Pewnie, że na własnym podwórku też możemy zaobserwować przykłady jak to jakiś Iksiński zaraz po mszy, wraca do domu i okłada pięściami żonę, ale nikt mi nie powie, że to ksiądz z ambony nakazał mu ukaranie nieposłusznej małżonki. Natomiast imam Mohammed Kamal Mustafa popełnił nawet vedemecum o sposobach bicia żony. Należy uderzając omijać twarz, bo widać na niej krwiaki, blizny i siniaki, trzeba też mieć na uwadze, aby ciosy wywoływały nie tylko ból fizyczny, ale również psychiczny (!). Kolejna kwestia, którą potępia Fallaci to ubój rytualny i to zarówno halal, jak i szechita. I tu również zgadzam się z autorką, okrucieństwo wobec zwierząt nie mieści mi się w głowie. W manifeście dziennikarka wylicza zbrodnie, zamachy, “honorowe” morderstwa dokonywane przez wyznawców Proroka. Bogactwo treści zawartych w tej lekturze jest tak ogromne, że nie jestem w stanie przytoczyć w tym krótkim tekście wszystkich poruszanych tematów. Tak jak w poprzedniej książce nie podobało mi się natomiast nadmierne genaralizowanie, tu dochodzi jeszcze brak konsekwencji. W pierwszych akapitach autorka potępia Inkwizycję, identyfikuje się ze spalonym na stosie za przekonania Mistrzem Cecco, dalej pisze, że gdyby nie krucjaty, przymusowe konwersje i zbrodnie hiszpańskiej korony Europa nie obroniłaby się przed Islamem. Zresztą w książce krytyce poddawani są nie tylko inkwizytorzy, ale także imamowie, mułłowie, islamscy bojownicy, biskupi, politycy i z prawa, i z lewa, zwykli księża, dyktatorzy, projektanci mody (na przykład Karl Lagerfeld za przeprosiny skierowane do muzułmanów po słynnej aferze z kolekcją domu mody Chanel nazwanej przez dziennikarzy 'Satanic Breasts' dress), dostaje się nawet słynnym aktorom- Denzelowi Washingtonowi za rolę Malcolma X, Antonio Banderasowi za udział w filmie “Trzynasty Wojownik”. Krytyka wszystkich i wszystkiego. Niestety takie podejście powoduje, że niezbyt wnikliwy czytelnik odczytuje cały manifest jako wezwanie do nienawiści na tle religijnym, rasistowski bełkot podstarzałej Włoszki, która miała za dużo czasu na pisanie. Tymczasem autorka pisze, że tam gdzie jest rozum, rozsądek, tam jest i wybór, gdzie jest wybór, jest także wolność. Owocem rozumu i wolności jest zaś dobro. Ta książka wbrew pozorom nie jest skierowana przeciwko konkretnej grupie osób, jest wezwaniem do podejmowania samodzielnych rozważań, do kwestionowania rzeczywistości, samodzielnego wyciągania wniosków, do włączenia myślenia. Myślenie ma bowiem kolosalną przyszłość. Polecam tę książkę zainteresowanym, czyta się ciężko, wiele faktów trzeba weryfikować samemu, ale o to w tym właśnie chodzi, aby wyciągnąć wnioski i czytać między wierszami.

poniedziałek, 8 grudnia 2014

“Królowa Śniegu” Michael Cunningham

foto: archiwum własne
Nowa, miejscami wzruszająca, miejscami wywołująca uśmiech, powieść obyczajowa autora rewelacyjnych “Godzin”. Skojarzenia z baśnią H.C. Andersena są oczywiste i rzeczywiście do oka jednego z bohaterów trafia płatek śniegu na podobieństwo odłamka szkła, który znalazł się w sercu i oku Kaja. Mamy tutaj pewien wycinek z życiorysu Tylera, jego młodszego brata- Barretta, jego narzeczonej- Beth i najlepszej przyjaciółki przyszłej żony- Liz. Tyler stara się z całych sił napisać piosenkę, ma to być prezent ślubny dla Beth, jest zdesperowany do tego stopnia, że postanawia sięgnąć z braku weny po natchnienie z zewnątrz- kokainę, a później heroinę (tu znów odniesienie do tytułu, śnieg to slangowe określenie twardych narkotyków). Barretta męczy to, że niczego w życiu nie osiągnął, jest zwykłym, szarym człowiekiem, homoseksualistą porzuconym właśnie przez kolejnego kochanka (królowa to również określenie na zniewieściałego homoseksualistę), mimo drzemiących w nim ambicji zawsze pozostawał w cieniu starszego brata. Kiedy pewnego wieczoru dostrzega na niebie łunę, zjawisko podobne do zorzy polarnej wydaje mu się, że oto otrzymał wiadomość od samego Stwórcy. Jego egzystencja ma jednak sens, każdy drobny gest, uczynek, codzienne czynności są same w sobie wielkie, niczego nikomu nie musi udowadniać, jest wartościowy dokładnie taki jaki jest. W Barrecie zachodzi duchowa przemiana, postanawia na powrót regularnie uczęszczać do Kościoła, odnajduje tam spokój ducha, to przynosi mu ulgę. O Beth nie dowiemy się zbyt wiele, przez większość książki definiuje ją piętno choroby nowotworowej, wzloty i upadki będące odzwierciedleniem procesu terapeutycznego. Na pewno kocha i jest kochana przez swoich bliskich, ale czy to wystarczy żeby pokonać zły los? Autor przedstawia ją jako postać niezwykle empatyczną, o dużej sile wewnętrznej, nie poddającą się łatwo, do końca stara się zresztą walczyć z chorobą. W baśni Andersena wystarczyło silne uczucie Gerdy, jej desperacja, by miłość pokonała czary i uwolniła Kaja. Cunningham pokazuje wyraźnie, że życie to nie jest prosta opowieść, legenda, która zawsze kończy się dobrze. Kolejna bohaterka, Liz to typowa, silna bizneswoman, cyniczna, twarda, spełniająca przede wszystkim swoje zachcianki, nie potrafiąca stworzyć normalnej relacji z drugim człowiekiem. Pisarz kreśli barwne portrety zwyczajnych ludzi połączonych ze sobą chorobą jednej z bohaterek, pisze tak ciekawie, że czułam niedosyt, chciałam dowiedzieć się więcej o losach postaci. Bohaterowie mają zresztą swoje pierwowzory w otoczeniu autora. W dialogi wprowadzona jest ponadto krytyka polityki Busha, zwłaszcza działań wojennych w Iraku (Tyler jest jego zdecydowanym przeciwnikiem). Autor przywołuje też wielokrotnie postać “Pani Bovary” z powieści Gustawa Flauberta. Ja zwróciłam uwagę na wątek dotyczący Jane Bowles, jako że jestem świeżo po lekturze powieści autorstwa jej męża- Paula, zatytułowanej “Ponad światem”.Powieść czyta się szybko, wpadłam w melancholijny nastrój po lekturze, w sam raz na kończącą się jesień. Zanim sięgnie się po tę książkę warto przypomnieć sobie dokładnie baśń Andersena, polecam opracowanie autorstwa Cecylii Niewiadomskiej z 1908 roku ze względu na piękno języka.

piątek, 5 grudnia 2014

“Kiki van Beethoven” Eric Emmanuel Schmitt

foto: archiwum własne
Jest to druga, po “Moim życiu z Mozartem”, książka z cyklu “Dźwięki, które myślą”. Koncepcję tę autor zaczerpnął od Victora Hugo. W swych utworach stara się przedstawić wielkich kompozytorów jako nauczycieli życia, przekazać ich koncepcję świata, filozofię i mądrość ukrytą w dziełach muzycznych. W cyklu mają się również pojawić sylwetki Bacha oraz Schuberta. W książce znajdują się komedia- monolog “Kiki van Beethoven” oraz esej “Kiedy pomyślę, że Beethoven umarł, a tylu kretynów żyje...”. W obu utworach autor stara się udowodnić, że muzyka słynnego kompozytora stawia człowieka w centrum zainteresowania, w opozycji do innych twórców, którzy pisali o Stwórcy i dla Stwórcy. Humanizm, heroizm, optymizm- to wszystko pobrzmiewa w sonatach, koncertach, symfoniach i operze autorstwa Beethovena. Do książeczki dołączona była płyta z utworami kompozytora, tymi mniej znanymi. Mnie najbardziej podobają się “Sonata Księżycowa” oraz “Sonata Patetyczna”, których na dysku zabrakło, symfonie uważam za zbyt monumentalne. Mam podobne doświadczenia do autora. W szkole muzycznej “karmiono” nas Beethovenem, każdy uczeń grający na fortepianie musiał przejść chociażby “Dla Elizy”, bardzo wiele utworów pojawiało się na zajęciach z umuzykalnienia, kształcenia słuchu. Później mój kontakt z tym kompozytorem urwał się, podobnie jak dalsza edukacja muzyczna. Może dlatego ta książka nie przemówiła do mnie, tak jak inne powieści, sztuki, eseje Schmitta. Autor porusza ważne tematy, jak piękno, duchowość, wysoka kultura. U schyłku życia Kiki wraca do słuchania Beethovena pod wpływem wizyty w Auschwitz. Dawny obóz koncentracyjny autor nazywa porażką ludzkości, cmentarzem nadziei. Jego zdaniem to potworne doświadczenie zabiło w ludziach wrażliwość na piękno, przestali słyszeć muzykę. W eseju Schmitt określa mianem kretynów grupy ludzi obojętnych, znudzonych, cyników, nihilistów i dokładnie opisuje te postawy. Pesymizm jest tu zderzony z radością płynącą z cytowanej “Ody do radości” Fryderyka Schillera. Podoba mi się afirmacja życia przedstawiona w Credo Nowoczesnego Humanizmu stworzonym przez Schmitta na końcu książki, co najważniejsze lektura ta ma wydźwięk optymistyczny, o czym świadczą ostatnie zdania. “Ostatecznie Beethoven, być może, nie umarł. I wątpię, czy kretyni żyją.” Miałam niestety wrażenie, że książka jest przegadana, jest luźnym zapisem myśli, które przypłynęły do autora w trakcie lotu samolotem, stąd częste powtórzenia. I sama postać Beethovena- ja wolę Rachmaninowa i Czajkowskiego. Koncertu fortepianowego Nr 2 c-moll op.18 tego pierwszego mogłabym słuchać w nieskończoność, podobnie jak Koncertu fortepianowego Nr 1 b-moll op. 23 Czajkowskiego (pomyśleć, że Rubinstein odmówił autorowi jego wykonania, bo mu się nie podobał). Niemniej jednak warto przeczytać, posłuchać i sprawdzić czy strzała muzyki Beethovena rzeczywiście dociera do serca człowieka, jego duszy.

poniedziałek, 1 grudnia 2014

“Ponad światem” Paul Bowles

foto: archiwum własne
Jest to moje pierwsze spotkanie z twórczością tego amerykańskiego pisarza i kompozytora. O osobie autora usłyszałam za sprawą Mohammeda Mrabeta, Paul Bowles był przyjacielem marokańskiego bajarza, spisywał jego opowieści i wydawał je w języku angielskim. Kiedy tylko przeczytałam “Miłość za kilka włosów” Mrabeta postanowiłam dowiedzieć się czegoś więcej o osobie Bowlesa. Powieść “Ponad światem” napisał w 1966 roku. Jest to historia małżeństwa, które wybiera się w wakacyjną podróż po Ameryce Środkowej. Kraju, który opisuje autor książki nie mogłam zidentyfikować. Jako nazwy miejscowości Bowles podaje na przykład skrzyżowania ulic w meksykańskim Puebla albo nieistniejące porty, wioski i miasteczka , a opisywana fauna i flora charakterystyczna jest w zasadzie dla obu Ameryk. Małżeństwo- emerytowany doktor Slade i jego piękna młoda żona- Day spotykają podczas swej eskapady tajemniczego, przystojnego Grove'a Soto, który udziela im gościny. Kim jest mężczyzna? Jaki ma interes w tym, aby przyjmować pod swój dach dwoje nieznajomych, obcych mu ludzi? Tu nic nie jest oczywiste. Powieść od początku trzyma w napięciu i wywołuje irracjonalny niepokój, podświadomie szukałam jakichś znaków, bo wiedziałam, że wydarzy się coś złego. W budowaniu lęku duży udział miała “dźwięczność” tej lektury, ani przez chwilę nie mamy tu ciszy. Tyka zegar, cykają świerszcze, rechoczą żaby, łopoczą skrzydła urubu i nietoperzy, o chodnik i szyby bębni rzęsisty deszcz. Oprócz odgłosów autor opisuje duchotę dżungli, ogromną wilgotność, a przy scenie z pająkami na ranczo miałam ze strachu gęsią skórkę. Nie jest to wyłącznie dreszczowiec, autor wydaje się również tworzyć pewien rodzaj ostrzeżenia. W obcym kraju, kiedy nieznana jest nam kultura i obyczaje tubylców należy stosować zasadę ograniczonego zaufania względem mieszkańców, kwestionować rzeczywistość, zachować czujność. W twórczości Paula Bowlesa widać wyraźne wpływy Edgara Allana Poe, nawet posłowie autorstwa Ange Mlinko wskazuje na związek powieści z opowiadaniem “Serce oskarżycielem”. I rzeczywiście odniesienia da się dostrzec, choć mamy do czynienia z innym zakończeniem. Cieszę się, że Paul Bowles nie zarzucił całkowicie literackiej kariery (na początku był poetą, później kompozytorem, a następnie prozaikiem), gdy usłyszał od Gertrudy Stein, że “jest miernotą i żaden z niego poeta”. Do jego twórczości z pewnością wrócę. Polecam, choć należy się przygotować na senne koszmary po lekturze.