piątek, 30 czerwca 2017

„Koniec samotności” Benedict Wells

„Tak oto dążymy naprzód, kierując łodzie pod prąd, który nieustannie znosi nas w przeszłość.” 
„Wielki Gatsby” Francis Scott Fitzgerald 

foto: MUZA SA


Benedict Wells urodził się w 1984 roku, w Monachium. Jego debiutancka powieść Becks letzter Sommer ukazała się w 2008 roku, a kilka lat później została sfilmowana. Prawdziwe nazwisko Benedicta Wellsa brzmi von Schirach, jest on wnukiem nazistowskiego zbrodniarza Baldura von Schiracha, kuzynem innego znakomitego niemieckiego pisarza – Ferdinanda von Schiracha oraz bratem Ariadny von Schirach, która również publikuje książki. 

O młodym autorze niemieccy krytycy (i nie tylko) wypowiadają się w samych superlatywach, z mieszaniną niedowierzania i zachwytu. Przede wszystkim potrafi on niesamowicie plastycznie opowiadać o cierpieniu, tworzy znakomite postaci, których losy zyskują empatię czytelnika, doskonale operuje emocjami, nie używa przy tym skomplikowanego języka. Jest autentyczny. Nie inaczej rzecz ma się z powieścią „Koniec samotności”. 

Większość czytelników szukających lektur głębokich, takich, które wywołają emocjonalne katharsis, prawdopodobnie nie sięgnie po tę książkę. To wielki błąd. Choć okładka sugeruje romansidło i rzeczywiście wątek miłosny jest obecny w powieści, to absolutnie daleko jej do "harlequinowskiej" rzeczywistości. Główni bohaterowie – rodzeństwo Jules, Marty i Liz dosyć wcześnie tracą rodziców, w nieszczęśliwym wypadku. Cała trójka trafia w następstwie tego tragicznego wydarzenia do szkoły z internatem i w zasadzie ich drogi się rozchodzą. Każde na swój sposób przeżywa utratę rodziców, można powiedzieć, że aż do końca opowieści bohaterowie są naznaczeni traumą z dzieciństwa. Jules, dotąd otwarty i bez trudu nawiązujący przyjaźnie staje się ponurym samotnikiem. Liz w otchłani rozpaczy sięga po narkotyki, utarta rodziców wywołuje u niej szereg zachowań autodestrukcyjnych, nie potrafi również odnaleźć się w żadnym z licznych związków. U Marty’ego nasila się zaś nerwica natręctw. Losy Julesa odmieni jego rówieśniczka, pojawiająca się nagle, tajemnicza Alva. Kto kiedykolwiek miał przyjaciela, na którego zawsze mógł liczyć, z którym czas płynął inaczej, a trudy codziennego życia wydawały się łatwiejsze do zniesienia, może sobie teraz wyobrazić jak wyglądała relacja Julesa i Alvy. Niestety pewnego dnia nić przyjaźni i wspólnych przeżyć dwojga młodych ludzi zostaje przerwana. Jules i Alva odnajdą się po latach, nie mogę oczywiście zdradzić, co z tego wyniknie. 

Tragedia rodzeństwa powraca wielokrotnie w powieści, kształtuje bohaterów. Zwłaszcza Julesa, który był pupilkiem matki. Chłopak staje się nieufny, nie potrafi okazywać uczuć, jego relacje z Alvą cechuje lęk przed jej utratą, może dlatego tak wiele czasu zajmuje mu zorientowanie się, ile tak naprawdę dziewczyna dla niego znaczy. Nie bez powodu w książce możemy odnaleźć zdanie: "Każde trudne dzieciństwo jest jak niewidzialny wróg: nigdy nie wiadomo kiedy uderzy". Jules stara się, próbuje pokonać traumę i kiedy wreszcie jego życie zaczyna przypominać egzystencję normalnego, zwyczajnego człowieka, na bohatera spada kolejne nieszczęście (oczywiście nie zdradzę jakie, odsyłam zainteresowanych czytelników do powieści). 

Nie bez powodu umieściłam słowa Francisa Scotta Fitzgeralda jako cytat wstępny tej wypowiedzi (Benedict Wells również wybrał cytat tego autora, jako wstęp do swojej książki). Jules jest narratorem „Końca samotności”, a jego opowieść zaczyna się od wypadku motocyklowego, któremu uległ. Bohater budzi się w szpitalu i stara się przypomnieć sobie dokładnie wydarzenia z przeszłości, a czytelnik towarzyszy mu w tej dojmująco smutnej podróży w czasie. 

Benedict Wells napisał dobrze skonstruowaną powieść, z solidną dawką emocji, bez zbędnego patosu, nieokraszoną strumieniem wyszukanych metafor. Polecam. 

Za egzemplarz recenzencki dziękuję serdecznie Wydawnictwu MUZA SA. 

„Koniec samotności” Benedict Wells 
tłumaczenie: Viktor Grotowicz 
tytuł oryginału: Vom Ende der Einsamkeit 
data wydania: 19 kwietnia 2017 
ISBN: 9788328706118 
liczba stron: 384

czwartek, 29 czerwca 2017

„Turcja. Obłęd i melancholia” Ece Temelkuran

„A szczyt niesprawiedliwości to: uchodzić za sprawiedliwego nie będąc nim.” 
„Państwo”, księga II, Platon 

foto: Książkowe Klimaty


Ece Temelkuran jest autorką powieści i komentatorką polityczną, a z wykształcenia prawniczką. Jej teksty ukazywały się zarówno w prasie rodzimej, jak i międzynarodowej (m.in. w The Guardian, Newstatesmen czy Le Monde Diplomatique). Mieszkała w Turcji, Libanie i Tunezji. Temelkuran często podejmuje tematy uznawane przez rząd turecki za kontrowersyjne, takie jak prześladowania Kurdów, problematyka ormiańska, prawa kobiet oraz wolność słowa. W tym roku odwiedziła Polskę, w ramach festiwalu Big Book Festival 2017. W naszym kraju wydano trzy książki autorki: „Taniec w rytmie rewolucji” (PWN 2013), „Odgłosy rosnących bananów” (Książkowe Klimaty 2016) oraz „Turcja. Obłęd i melancholia” (Książkowe Klimaty 2017). 

Przez długie lata Turcja stawiana była za wzór innym bliskowschodnim krajom. Amerykańscy i europejscy dyplomaci oraz dziennikarze prześcigali się wzajemnie w peanach na cześć Recepa Tayyipa Erdoğana i jego muzułmańskiej wersji demokracji. Drobne pęknięcia na tym idealnie gładkim wizerunku, takie jak prześladowania polityczne, aresztowania dziennikarzy, ograniczanie wolności obywateli, uważane były za sprawy marginalne, zwłaszcza, że w grę wchodziło udowodnienie całemu światu, że ustrój demokratyczny w państwach arabskich ma rację bytu i sprawuje się wręcz doskonale. Kolejnym argumentem, aby nie wspominać zbyt głośno potknięć tureckiego rządu była kwestia uchodźców. I tu Erdoğan jawił się Zachodowi jako istny wybawiciel, człowiek zatrzymujący falę zagrażających nam obcych, którzy (nie jest istotne w tym momencie, że uciekają przed śmiercią i prześladowaniami z obszarów objętych wojną) zdemontowaliby zaraz po wylądowaniu na naszej ziemi ukochaną demokrację, zabrali nam wolność. Oczywiście nie była to przysługa darmowa, nie chodziło też o euro, które popłynęły w stronę Turcji wartkim strumieniem, aby rozwiązać, rzecz jasna tymczasowo, ten palący problem. Chodziło o to, że prezydent Erdoğan zyskał cenną kartę przetargową i jednocześnie obietnicę, że nikt nie będzie mu właził z butami w tureckie zawirowania polityczne. I oto stało się: 16 kwietnia 2017 Turcja zmieniła ustrój z parlamentarnego na prezydencki, a dziś na czele kraju stoi jeden człowiek (od prawie 20 lat ten sam nawiasem mówiąc), który dzierży w swoich rękach pełnię władzy. 

Książka „Turcja. Obłęd i melancholia” opowiada pięknie o tym, jak doszło do tego, że Recep Tayyip Erdoğan zaistniał jako polityk. Co sprawiło, że dotarł na sam szczyt i pokochały go całe rzesze wyborców? Otóż wódz ma misję, do 2023 roku Turcja ma się odrodzić jako wielkie Imperium Osmańskie, czerpiąc z tradycji, ale jednocześnie jedną nogą będąc w nowoczesności (czy nie przypomina to przypadkiem naszych odwołań do wielkiego Imperium Lechitów? oczywiście osmańska potęga to historia prawdziwa, Imperium Lechitów niekoniecznie). Temelkuran barwnie opisuje wszelkie działania rządu powodujące ograniczenie swobód obywatelskich, protesty, które kończą się użyciem gazu łzawiącego i pałek, a także demagogiczne wiece wyborcze. Kluczowa jest tu retoryka dzieląca naród na dwa obozy – my i wy. „My” to oczywiście rząd i jego wyborcy, prawdziwi patrioci, a „wy” to element o nowoczesnych, skrajnie liberalnych poglądach, artyści i dziennikarze niesprzyjający AKP (Partia Sprawiedliwości i Rozwoju), krótko mówiąc wrogowie ojczyzny (czy to również nie brzmi znajomo?). 

Ece Temelkuran jest naturalnie jedną z tych zbuntowanych, patrzących rządowi na ręce i krytykujących. Nie boi się głośno i dosadnie wypowiadać o zdarzeniach nękających jej kraj. Pierwsza część książki obfituje w opisy wydarzeń historycznych, buntów, zmian w prawie i ustroju, od zdobycia Stambułu 29 maja 1453 roku, poprzez czasy Wielkiej Porty, aż po pojawienie się Mustafy Kemala Atatürka. Oczywiście wydarzenia nakreślone są schematycznie, a autorka podobnie jak w swoich poprzednich książkach raczej stroni od chronologii. Pozwala jej na to zabieg, polegający na przedstawianiu poszczególnych scen w formie fotografii, zamiast czytać nudny historyczny tekst, czytelnik otrzymuje wyimki z różnych ważniejszych wydarzeń, tak jakby Temelkuran w naszej obecności przeglądała stary, rodzinny album. Narracja zaś wartko płynie dalej. 

Po fotografiach pora na część współczesną. Ece Temelkuran opisuje tu między innymi referendum konstytucyjne z 2010, które przeprowadzono z zamiarem „poprawienia” ustawy zasadniczej celem udoskonalenia jej i wprowadzenia w kraju pełni demokracji, w rzeczywistości chodziło o zmianę składu Sądu Konstytucyjnego na taki, który popierałby rząd. To właśnie w tej części książki znaleźć możemy dość frapujące zdanie: Partia rządząca, której ordynacja wyborcza zapewniła już pełną kontrolę nad legislatywą i egzekutywą, teraz zyskała wpływ na sądownictwo- ostatnią niezależną władzę w państwie. Warto również pochylić się nad mechanizmem, według którego rządząca obecnie partia AKP zdobywa władzę i ją utrzymuje. Autorka cytuje za politologiem Fethim Açıkelem: Ideologiczne zwycięstwo polega na zdolności do przenoszenia negatywnej energii tłumów na wyższy poziom polityki i upowszechnieniu optymistycznej wiary, że negatywizm społeczny rozładuje się w dążeniu do wyższego celu. Nagromadzenie energii opozycyjnej, wynikające z niezadowolenia społecznego, zostaje opóźnione dzięki obietnicy przyszłego zwycięstwa […].[Uświęcona ofiara] skupia rzesze ubogich wokół jakiegoś na wpół wiarygodnego, na wpół agresywnego telos [celu], które przyswajane jest na poziomie duchowym, i zarządza negatywną energią społeczeństwa

Dlaczego zatem Turcy pozostają bierni, nie buntują się, a ostatni pucz zgodnie z opinią światowych ekspertów został wyreżyserowany przez Erdoğana i dzięki temu przedstawieniu mógł on niezwłocznie pozbyć się niewygodnych dla niego dowódców (osłabiając przy tym armię)? Odpowiedź tkwi w wyborczych obietnicach, w „wyciąganiu pomocnej dłoni do potrzebujących”. Społeczeństwo uzależnione od rządowej pomocy nie buntuje się, a wszelkie perspektywy jej utraty napawają je przerażeniem. Warto także zwrócić uwagę na częste zmiany systemu edukacyjnego w Turcji. Wywołują one nie tylko przepaść międzypokoleniową, ale różnice w wykształceniu można zaobserwować u ludzi, u których różnica wieku nie przekracza pięciu lat. Jakie są tego konsekwencje? Według autorki przede wszystkim atrofia wspólnych zasad społecznych, a także spadek jakości nauczania, który zdefiniuje przyszłość. 

Opowieść Ece Temelkuran o Turcji kończą wybory z 7 lipca 2015 roku, w których AKP pierwszy raz nie uzyskała większości w Wielkim Zgromadzeniu Narodowym. Niestety mimo wielkich nadziei pokładanych przez autorkę w demokratyzacji parlamentu, gdzie po raz pierwszy udało się wprowadzić aż 81 członków HDP (Ludowa Partia Demokratyczna), rząd szybko uporał się z brakiem możliwość uformowania koalicji. Pod koniec sierpnia prezydent Erdoğan zarządził wcześniejsze wybory, odbyły się one 1 listopada 2015 roku. Odtąd jedynie słuszna AKP ponownie rządzi niepodzielnie w Turcji. 

Książka „Turcja. Obłęd i melancholia” jest jak uderzenie obuchem w głowę. Zatrważa podobieństwo pewnych procesów, które miały i mają miejsce w Turcji do wydarzeń, z którymi mamy do czynienia w Polsce. Coraz częściej kołacze mi w głowie myśl, że zgubiliśmy coś po drodze. Nie ma w tym kraju żadnej kultury politycznej, ani opozycji z prawdziwego zdarzenia. A co do protestów odnoszę wrażenie, że rządzący wzięli sobie do serca powiedzenie „psy szczekają, a karawana jedzie dalej”. Serdecznie polecam lekturę najnowszej książki Ece Temelkuran, ku przestrodze. 

„Turcja. Obłęd i melancholia” Ece Temelkuran 
tłumaczenie: Łukasz Buchalski 
tytuł oryginału: Turkey: The Insane and the Melancholy 
data wydania: kwiecień 2017 
ISBN: 9788365595430 
ilość stron: 270

wtorek, 27 czerwca 2017

„Plaża za szafą” Marcin Kącki

„Życie to taki dziwny teatr, gdzie tragedia miesza się z farsą, scenariusz piszą sami aktorzy, suflerem jest sumienie i nigdy nie wiadomo, kiedy otworzy się zapadnia.” 
Andrzej Majewski 

foto: Wydawnictwo Agora


Marcin Kącki jest dziennikarzem Gazety Wyborczej, redaktorem „Dużego Formatu”. Domeną autora są reportaże śledcze, społeczne i historyczne. Nie boi się zadawać trudnych pytań i walczy zawzięcie o szczere odpowiedzi. Podejrzewam, że jest typem człowieka, który wyrzucony drzwiami, wejdzie przez okno, wszystko po to, by dociec prawdy, która jest najważniejsza w jego tekstach. Kącki jest autorem reportaży „Lepperiada”, „Maestro. Historia milczenia”, „Białystok. Biała siła, czarna pamięć” oraz powieści „Fak Maj Lajf”. 

„Plaża za szafą” to owoc wieloletniej pracy reporterskiej Marcina Kąckiego, książka stanowi zbiór tekstów, które ukazywały się na przestrzeni dziesięciu lat w Gazecie Wyborczej. Autor prezentuje szeroki wachlarz tematów, jego teksty wywołują czasem oburzenie, innym razem konsternację, niektóre rozbawienie, przede wszystkim zaś zdziwienie, że oto obok nas, dzieją się rzeczy, których nie wymyśliłby nawet najzdolniejszy scenarzysta filmowy. 

W pierwszej części książki zatytułowanej „Medical thriller” odnajdujemy teksty dotyczące ratownika medycznego, usłużnego, pracowitego, cenionego przez współpracowników, ale mającego ogromną słabość do kobiet, które rozkochuje w sobie bez pamięci. Na przeszkodzie jego miłosnym podbojom stoi jednak żona…Kolejny reportaż dotyczy adopcji, znajdziemy też w tej części tekst o kumoterstwie wśród lekarzy oraz o ratowaniu małego chłopca cierpiącego na rzadką chorobę nerek. Jednak z mojego punktu widzenia najciekawszy jest reportaż dotyczący leku na Parkinsona o nazwie Requip, produkowanego przez znany koncern farmaceutyczny. Ropinirol, który jest substancją czynną tego produktu leczniczego może powodować uzależnienie od hazardu, nadpobudliwość seksualną oraz autoagresję. Sęk w tym, że nie w każdym kraju ulotka leku wyglądała jednakowo. W Stanach Zjednoczonych wpisano do niej możliwe działania powodujące chęć targnięcia się na życie, natomiast w europejskiej wersji ulotki takiej informacji brakowało. Koncern wykorzystał w tym wypadku luki prawne umożliwiające mu pominięcie pewnych danych odnośnie do działań niepożądanych leku w ulotce leku wprowadzanego na rynek europejski. Taka haniebna praktyka podważa zaufanie do sektora farmaceutycznego, nie powinno zatem budzić zdziwienia rosnące lobby antyszczepionkowców, czy specjalistów leczących raka wlewkami z witaminy C i innymi cudownymi sposobami. Szkoda, że firmy farmaceutyczne, ale też wszelkiej maści szarlatani dbają przede wszystkim o swoje interesy, a dobro pacjenta jest regularnie pomijane w ich wzajemnych rozgrywkach. 

Kolejna część książki to teksty o oszustce-naciągaczce z Konstancina, o gangu z Sanoka, na czele którego stała kobieta, o „Włoszce” trudniącej się najstarszym zawodem świata, która spotkała na swojej drodze życia prawdziwą miłość, o nauczycielu broniącym zawzięcie szkoły, w której uczy oraz najciekawszy reportaż - o awanturze o krzyż w Zespole Szkół Sportowych w Krapkowicach. To była bardzo głośna sprawa, pewna skromna i cicha matematyczka, tyle, że niewierząca postanowiła zdjąć krzyż wiszący w pokoju nauczycielskim. Tak zaczęły się jej problemy, z dyrektorką, z całym środowiskiem nauczycielskim, mieszkańcami Krapkowic. Przy okazji wyszły też na jaw dużo ważniejsze, lecz pozostawione przez dyrekcję szkoły bez rozwiązania, problemy. 

Trzecią część „Plaży za szafą” rozpoczyna niezwykła opowieść o brawurowej kradzieży obrazu „Plaża w Pourville” Moneta, której dokonał prosty pracownik sezonowy, ukrywający się pod fałszywym nazwiskiem - Jacek Walewski. Wcale mnie nie dziwi to, że właśnie ten reportaż autor umieścił w tytule swojej książki. Kto sięgnie po tę lekturę przekona się, dlaczego ten tekst jest niezwykły. Dalej czytelnik może przeczytać o zamachach bombowych w sklepach IKEA, o napadzie na bank dokonanym przez księdza oraz o gangu oszustów podających się za komorników bądź radców prawnych. 

Przedostatnia część książki zawiera reportaże o braciach K., gangsterach z Głubczyc, koło Opola, o problemach zamkniętego osiedla mieszkaniowego, o kradzieży w Kościele, o wypadku w małym jeziorku pod Murowaną Gośliną k. Poznania, o Cyganach kierujących się kodeksem romanipen, o tajemniczym morderstwie i ukrywaniu zwłok przez prawie rok w chłodni zakładu medycyny sądowej. Najciekawsze teksty w tej części książki dotyczą załamania nerwowego szyfranta Stefana Zielonki oraz znikających funduszy operacyjnych Urzędu Ochrony Państwa. Szczególnie ostatni reportaż może budzić zaniepokojenie, gdyż wyraźnie wskazuje, że nie ma absolutnie żadnej kontroli nad pieniędzmi w kasie operacyjnej tajnych służb. Nie można i chyba nie powinno się tłumaczyć defraudacji funduszy na taką skalę wyłącznie „zagubioną agenturą”. 

Ostatnia część „Plaży za szafą” to reportaże na temat „złego” dotyku. Pierwszy dotyczy molestowania i psychicznego znęcania się nad czternastoletnimi zawodniczkami drużyny siatkarskiej przez ich trenera. Drugi tekst opowiada zaś o nietypowych zamiłowaniach abp. Juliusza Paetza. 

Życie pisze czasem zupełnie nieprawdopodobne scenariusze. Obok nas, często za ścianą albo w sąsiednim bloku dzieją się rzeczy, o których nie mamy pojęcia. Czasem Ci, którzy jakąś wiedzę posiadają nie chcą się nią dzielić w obawie o życie własne i najbliższych, czasem nie wiedzą, do kogo się zwrócić z prośbą o pomoc lub liczą na to, że ktoś inny w porę zareaguje. Na szczęście są reporterzy, tacy jak Marcin Kącki. Dociekliwi, oddani pracy, nieodpuszczający, „natrętni jak muchy”, ale działający w dobrej wierze, zawsze dążący do odkrycia prawdy. Ich teksty zmieniają rzeczywistość, w tym także tę polityczną (tekst autora o „Pracy za seks” doprowadził do rozpadu koalicji PiS i Samoobrony). Doprowadzają do nagłośnienia bulwersujących opinię publiczną spraw, takich jak działalność Wojciecha Kroloppa, dyrektora chłopięcego chóru Polskie Słowiki, skazanego za pedofilię. 

Zbiór reportaży „Plaża za szafą” to niezwykła podróż po kryminalnej Polsce. Sprawy opisywane przez Marcina Kąckiego głównie oburzają, po pierwszym, mocnym zdaniu, autor wyrzuca z siebie kolejne, stale zwiększając tempo. Mistrzowskie historie, odwaga reportera, podejmowane trudne tematy, wszystko to sprawia, że od lektury ciężko się oderwać, a na koniec pozostaje uczucie niedosytu. Serdecznie polecam. 

„Plaża za szafą. Polska kryminalna” Marcin Kącki 
data wydania: 2 lutego 2017 
ISBN: 9788326824708 
liczba stron: 311

piątek, 16 czerwca 2017

„Sznurówki” Domenico Starnone

„Miłość łatwiej znosi nieobecność lub śmierć niż zwątpienie lub zdradę.” 
André Maurois 

foto: W.A.B.


Domenico Starnone to włoski pisarz, dziennikarz i scenarzysta. Obecnie kojarzony jest przede wszystkim za sprawą swej żony Anity Rai, która opublikowała, pod pseudonimem Elena Ferrante, tetralogię neapolitańską. Choć Starnone cieszy się we Włoszech sporą popularnością, w 2001 roku otrzymał najbardziej prestiżową nagrodę literacką Premio Strega za powieść Via Gemito, a jego książki często są filmowane, polscy wydawcy dopiero teraz, po sukcesie książek Anity Rai, sięgają po twórczość autora, a ta zdecydowanie jest warta uwagi. 

„Sznurówki” to literackie studium zdrady, rozpadu związku, cierpienia. Bohaterowie – Vanda i Aldo pobrali się młodo, szybko na świat przyszły ich dzieci, syn Sandro i córka Anna. Vanda zrezygnowała z pracy, kariery, aby opiekować się dziećmi i domem oraz pielęgnować małżeństwo. Aldo pracował, utrzymywał rodzinę i nieustannie tęsknił za wolnością. Gdy tylko nadarzyła się okazja postanowił odejść, oczywiście do młodszej, atrakcyjniejszej i samotnej kobiety. Bez mrugnięcia okiem przekreślił dwanaście lat wspólnego życia, potrzeby dzieci i małżonki, dla własnego kaprysu postanowił zrujnować całej trójce przyszłość, bo się zakochał. Dramat, ale i historia stara jak świat. 

Gdyby tylko Aldo zadowolił się definitywnym porzuceniem dotychczasowego spokojnego, z pozoru udanego życia u boku wiernej i oddanej kobiety. Mężczyzna jednak nie może się zdecydować na całkowite zaprzestanie kontaktów z żoną i dziećmi, tak więc przychodzi i odchodzi kiedy mu wygodnie, stale otwiera rany, nie daje im szansy na zagojenie się. Torturuje i jątrzy, wpędza Vandę w coraz większy obłęd, a w końcu doprowadza do tragedii. Jego ego, wolność są najważniejsze. Uczucia innych się nie liczą. Co z tego, że ktoś poświęcił najlepsze lata życia, zaprzepaścił karierę, aby Aldo mógł wygodnie żyć, z dala od problemów, zajmując się jedynie pracą i od czasu do czasu przypominając sobie, że ma córkę i syna, najczęściej w krótkich chwilach rozmów przy okazji wspólnych posiłków? On się przebudził, nie jest szczęśliwy, nic już nie będzie takie samo, jeśli nie zrealizuje swojej wizji wspólnego życia z nową, młodą kochanką. 

I kiedy wydaje się, że to historia taka jak wszystkie, mężczyzna był i zniknął realizować się gdzie indziej, Aldo trzeźwieje, wraca na łono rodziny. Jednak nic nie jest w stanie naprawić krzywd, jakie wyrządził, nie tylko Vandzie, ale przede wszystkim dzieciom. Aldo wraca, ale wraz z nim myśli o kochance, jej imię nigdy niewypowiadane, ale będące zarazem jak brzęczenie natrętnego komara krąży stale wokół małżonków. Starają się ułożyć na nowo wspólne życie, ale nie da się cofnąć czasu, oschłość Vandy, poczucie winy Aldo będą im towarzyszyć już zawsze, podobnie jak ironia i drobne złośliwości w rozmowach. Dzieci zaś wyrosną w poczuciu, że rodzina to pojęcie przereklamowane, że los płata figle i coś, co powinno być filarem, ostoją, może stać się źródłem bólu i udręki. Sandro będzie powielał zachowanie ojca, płodząc dzieci z kim popadnie, Anna z kolei nie będzie potrafiła nikomu zaufać i stworzyć żadnej trwałej relacji. Oto właśnie konsekwencje nieodpowiedzialnego postępowania, zbytniej koncentracji na własnej osobie. 

Małżeństwo to nie spotkanie dwojga indywidualności, z których każda samorealizuje się, często kosztem drugiej. Związek wymaga kompromisów, ustępstw. Źle się jednak dzieje, gdy ułatwienia, pomoc pochodzą tylko z jednej strony, a jedno z małżonków obarczone jest odpowiedzialnością za dzieci, dom, drugie zaś sądzi, że wypowiadanie niczym mantry kwestii „ja zarabiam, chcesz się zamienić?” załatwia wszystko. „Sznurówki” należy potraktować jak lekcję. Nigdy nie można niczego być pewnym. Nie wiem też czy stawianie wszystkiego na jedną kartę, poświęcanie swojego czasu, najlepszych lat, umiejętności i pozostawanie w domowym zaciszu, po to, aby druga osoba mogła spełniać się zawodowo jest idealnym rozwiązaniem. W sytuacji, jakiej doświadczyła Vanda na pewno nie. Bohaterka kochała, ufała, a została z niczym, dotkliwie zraniona, całkowicie upokorzona. 

Dzieci, o nich należy myśleć w pierwszej kolejności. Takie sytuacje jak zdrada, odejście jednego z rodziców, wieczne awantury i szarpaniny wpływają na ich psychikę, prowadzą do utraty stabilizacji, wiary w instytucję małżeństwa. Mogą powodować daleko idące konsekwencje w ich przyszłym, rodzinnym życiu. 

„Sznurówki” to powieść ciekawie skonstruowana. Autor przedstawia opisywaną historię z trzech punktów widzenia, zdradzanej żony, niewiernego męża i cierpiących dzieci. Najdobitniej całą tę sytuację po latach podsumowuje Anna, mówiąc: „Rodzice podsunęli nam cztery kolejne scenariusze, bardzo pouczające. Pierwszy: mama i tato młodzi i szczęśliwi, dzieci rozkoszują się rajskim ogrodem; drugi: tato znajduje sobie inną kobietę, mama odchodzi od zmysłów, dzieci tracą rajski ogród; trzeci: ojciec opamiętuje się i wraca do domu, dzieci próbują dostać się do ogrodu ziemskiego, mama i tata codziennie im dowodzą, że to daremny wysiłek; czwarty: dzieci odkrywają, że żaden ogród nigdy nie istniał i w życiu trzeba zadowolić się piekłem”. Bardzo pouczająca, a zarazem przygnębiająca powieść. Polecam. 

„Sznurówki” Domenico Starnone 
tłumaczenie: Stanisław Kasprzysiak 
tytuł oryginału: Lacci 
data wydania: 10 maja 2017 
ISBN: 9788328044357 
liczba stron: 221

sobota, 10 czerwca 2017

„Całe życie” Robert Seethaler

„Gdy człowiek jest szczęśliwy, żyje w harmonii z samym sobą i swoim otoczeniem.” 
Oscar Wilde 

foto: Wydawnictwo Otwarte


Robert Seethaler jest austriackim pisarzem, scenarzystą i aktorem. W dzieciństwie cierpiał na bardzo silną wadę wzroku (- 19 dioptrii), z tego powodu uczęszczał do szkoły podstawowej dla dzieci niedowidzących. Szkołę aktorską ukończył w Wiedniu, grywał w tamtejszych produkcjach telewizyjnych oraz sztukach teatralnych. W 2015 roku zagrał epizodyczną rolę w filmie „Młodość” Paolo Sorrentino, u boku Rachel Weisz. Powieść „Całe życie”, w ubiegłym roku, znalazła się na krótkiej liście do Międzynarodowej Nagrody Bookera (Seethalera pokonała wówczas Han Kang i jej rewelacyjna powieść „Wegetarianka”). 

Andreas Egger niemal całe życie spędził w wiosce u podnóża austriackich Alp. Opuścił rodzinne strony tylko na czas wojny i niewoli w łagrze, w Woroszyłowgradzie (obecnie Ługańsk). Dorastał pod czujnym okiem brutalnego i niestroniącego od kar cielesnych wuja. Właśnie za sprawą niegodziwości krewnego stał się kaleką. Uczył się dość przeciętnie. Należy przyznać, że ani czytanie ani komponowanie dłuższych wypowiedzi nie należało do jego ulubionych zajęć. Od początku był cichy, zamknięty w sobie, milczący. Niemniej jednak bywał błyskotliwy, jak wtedy, gdy starał się o rękę Marie i namówił kolegów z pracy do ułożenia płonącego napisu na zboczu stoku, który podbił serce narzeczonej. 

Andreas obserwował jak w życie spokojnej wioski wkrada się nowoczesność, postęp. Był jednym z najbardziej solidnych i wytrzymałych pracowników kompanii zajmującej się budową kolejek linowych i infrastruktury dla narciarzy. Po powrocie z Rosji zaczął najmować się odwiedzającym wioskę turystom jako górski przewodnik. 

Choć Eggera nie omijały nieszczęścia i trudy, począwszy od dzieciństwa u surowego wujostwa, a skończywszy na lawinie, która odebrała mu to, co najcenniejsze, bohater potrafił iść przez życie z uniesioną głową, pogodzony z losem, cokolwiek ten przyniesie. Zupełnie jakby realizował wizję zawartą w wierszu „Odys” Leopolda Staffa, którego fragment brzmi: 

Niech cię nie niepokoją 
Cierpienia twe i błędy. 
Wszędy są drogi proste 
Lecz i manowce wszędy. 

O to chodzi jedynie, 
By naprzód wciąż iść śmiało, 
Bo zawsze się dochodzi 
Gdzie indziej, niż się chciało. 


Andreas Egger przeżył wojnę, niewolę, doświadczył miłości, ale i utracił najbliższych, ciężko pracował i nigdy nie narzekał na swój los. Przede wszystkim żył tak, jak chciał i jak potrafił, to spowodowało, że w chwili śmierci umierał spełniony, szczęśliwy. „Całe życie” to nie tyle piękna opowieść o zwykłym, prostym człowieku, to historia prostolinijnego bohatera, który w monotonii życia, samotności, oddany ciężkiej pracy fizycznej wiedzie spokojne, szczęśliwe życie. Ilu z nas może poszczycić się tym samym? 

„Całe życie” Roberta Seethalera to nie jest książka rewelacyjna, z której bucha geniusz autora. Niemniej jednak warto docenić tę oszczędną w słowach krótką opowieść o afirmacji życia, prostotę języka, mnogość wzruszających scen oraz zwykłego - niezwykłego bohatera. 

„Całe życie” Robert Seethaler 
tłumaczenie: Ewa Kochanowska 
tytuł oryginału: Ein ganzes Leben 
data wydania: 22 maja 2017 
ISBN: 9788375154412 
liczba stron: 184

piątek, 2 czerwca 2017

„Ludzie z Placu Słońca” Aleksandra Lipczak

„Wróg nie nosi już munduru: dziś jest to inflacja, bezrobocie, brak poczucia bezpieczeństwa, niezadowolenie.” 
„Mauricio, czyli wybory” Eduardo Mendoza 

foto: Dowody na Istnienie


„Ludzie z Placu Słońca” to debiut reporterski Aleksandry Lipczak, a zarazem kolejna książka wydawnictwa Dowody na Istnienie, na którą należy zwrócić w tym roku uwagę, po znakomitych „Wszystkich dzieciach Louisa” Kamila Bałuka. 

Kiedy wyobrażamy sobie Hiszpanię, z reguły przed oczami mamy obraz pięknych, zadbanych miast, słonecznych plaż, kolorowej i smacznej paelli na talerzu, a w kieliszku nasz wzrok cieszy widok orzeźwiającej sangrii. W uszach zaś brzmi flamenco bądź sardana, tańczona przez mieszkańców na palcu przed katedrą w Barcelonie. Ci, którzy podróżowali po Hiszpanii często wracają myślami do Kordoby i meczetu z wybudowaną w środku katedrą, Rondy i Hemingwaya, osiołkowego taxi z Mijas, kościoła Sagrada Familia, Parku Güel, muzeum Picassa w Maladze, madryckiego Prado, czy zespołu pałacowego w Grenadzie, żeby wymienić kilka najważniejszych atrakcji turystycznych i zabytków. Jednak Hiszpania to nie tylko kraj wiecznej szczęśliwości i słońca, a ten mit, powielany często w folderach biur podróży, stara się obalić Aleksandra Lipczak w swoim reportażu. 

Zbiór tekstów z książki „Ludzie z Placu Słońca” przypomina andaluzyjską mozaikę, mnóstwo drobnych elementów tworzy tu doskonałą całość. Zaczynamy lekturę mocnym, iście Springerowskim tekstem o miastach- widmach i postaci najsłynniejszego kanalarza, a następnie potentata rynku budowlanego, Francisco Hernando. Okazuje się, że podobnie jak w Polsce, również w Hiszpanii swego czasu rynek mieszkaniowy działał bez składu i ładu ani jakiegokolwiek planu zagospodarowania przestrzennego. Normą było budowanie wielkich osiedli bez dróg dojazdowych czy dostępu do podstawowych użyteczności, chociażby wody, na środku pustyni (przykładem może być tu opisywana przez autorkę Seseña). Kolejne przedstawiane problemy, takie jak życie na kredyt, eksmisje, w momencie niemożności spłaty zadłużenia, również przypominają nam sytuacje znane z naszego, polskiego podwórka. 

Bardzo ciekawe są teksty dotyczące hiszpańskiej wojny domowej, okresu rządów generała Franco, machismo, a także powstania i rozwoju hiszpańskiej Falangi, w 1933 roku. Niektórzy starsi czytelnicy zapewne pamiętają, jak po okresie zamordyzmu i skrajnego katolicyzmu, odbierania dzieci wrogom politycznym i rozwódkom, licznych represji, nastąpiła odwilż i przebudzenie. Totalna liberalizacja poglądów i życia za rządów premiera Zapatero spowodowała, że Hiszpania jako trzeci kraj w Europie zalegalizowała małżeństwa tej samej płci i adopcję dzieci przez pary o orientacji homoseksualnej. O tym opowiada Aleksandra Lipczak w tekście na temat Campillo de Ranas. To znakomita lekcja tolerancji dla całego świata. 

Równie interesujące są wzmianki o panowaniu Arabów w Al- Aldalus, o ogromnej bibliotece kalifa Al- Hakama II, o próbach uzyskania niepodległości i referendach w Katalonii, o przebywającym przeszło trzydzieści lat w ukryciu więźniu politycznym, Manuelu Cortezie (swoją drogą ukrywał się właśnie w malutkim miasteczku Mijas, na Costa del Sol). Wisienką na torcie są opowieści o słynnym hiszpańskim pisarzu Antoniu Mũnoz Molinie (polecam „We mgle czasów”, „Zimę w Lizbonie”, „Wiatr księżyca”) oraz katalońskiej autorce, Mercé Rodoredzie i jej najważniejszej powieści – „Diamentowym placu”. Aleksandra Lipczak wspomina także między innymi początki reżyserskiej kariery Pedro Almodóvara. Znakomitym zabiegiem stylistycznym są fragmenty, w których autorka wymienia autentyczne nagłówki z hiszpańskiego dziennika El País, ma to miejsce dwukrotnie w odniesieniu do bezrobocia w Hiszpanii. 

W tekście „Granica Południe” czytelnik odnajdzie informacje na temat polityki migracyjnej Hiszpanii. Mowa o wielkim ogrodzeniu, siatce składającej się z wielu elementów, zlokalizowanej na granicy hiszpańsko-marokańskiej. Stalowe liny, czujniki ruchu, oślepiające reflektory, które aktywuje alarm z owych czujników oraz chyba najstraszniejsza rzecz- koncertina, czyli drut kolczasty zakończony żyletkami. Zabezpieczenia te oddzielają między innymi ekskluzywne pole golfowe od ośrodków, w których koczują uchodźcy, znajdujących się po drugiej stronie ogrodzenia. Czy Europa rzeczywiście potrzebuje koncertiny? Czy to jedyny sposób by bronić naszych granic? 

Książka „Ludzie z Placu Słońca” Aleksandry Lipczak to interesujące studium tak współczesnej, jak i przeszłej Hiszpanii. Lektura ta jest zdecydowanie warta polecenia. Nie byłabym jednak sobą, gdybym nie wytknęła na koniec jakiegoś ale…Autorka wspomina książkę Normana Lewisa, nosi ona tytuł „Głosy starego morza”, a nie „Opowieści starego morza”. 

Bardzo dziękuję wydawnictwu Dowody na Istnienie za egzemplarz recenzyjny. 

„Ludzie z Placu Słońca” Aleksandra Lipczak 
data wydania: 4 maja 2017 
ISBN: 9788379995982 
liczba stron: 256