foto: archiwum własne |
Znakomity, wciągający debiut młodej prawniczki dowodzi, że wyobraźnia nie ma granic, a na kartach książki może zdarzyć się wszystko. Jest to niewielki objętościowo zbiór zawierający siedem opowiadań balansujących na granicy jawy i snu, klimatem przypominających „Dom zły”, „Klechdy domowe" czy „Gadka za gadką”. Rzeczywistość miesza się tu doskonale z fikcją tworząc wyśmienity koktajl złożony z zabobonów, dawnych wierzeń ludowych, urojeń, dziwnych splotów okoliczności. Próżno tu szukać głębokich postaci, wyraźnie zarysowanych bohaterów, autorka w jednym z wywiadów zdradziła, że nie przywiązuje się do ludzi, o których pisze, ich los jest jej obojętny. Takie podejście potęguje klimat opowieści, czasami nie wiemy nawet jak nazywają się opisywane postacie, co nie przeszkadza nam zanurzać się z nieskrywaną przyjemnością w surrealistycznym świecie z pogranicza absurdu i groteski. Wśród bohaterów odnajdujemy młodą dziewczynę, która nie wie, że niedawno zmarła, odwiedza rodzinny dom, rozmawia z bliskimi, neguje zastaną rzeczywistość. Gdy pada propozycja uczestniczenia w wieczorze zapoznawczym dla zmarłych Maria początkowo opiera się, stopniowo jednak oswaja się z sytuacją, a dopiero pod koniec opowiadania godzi się z losem. W kolejnych, krótkich utworach mamy do czynienia z teatrzykiem oświaty sanitarnej w przedszkolu, zmartwychwstaniem psa, dziwacznym sanatorium dla nerwowo chorych, którzy pracują na swe utrzymanie, fircykiem uzależnionym od atencji wyimaginowanej przez niego publiczności czającej się w mroku, kolejnym, trzecim już pogrzebem generała Sikorskiego oraz śmiercią polskiego kosmonauty o dwóch duszach. I choć sama Weronika Murek mówi „lubię, jak się nie zgadza” w kontekście wyboru Miczurina na patrona swych opowiadań, myślę, że to jednak nie był przypadek. Rosyjski genetyk nie pojawia się wprawdzie w utworach, autorka uczyniła swym mottem jego słowa: „Nie możemy czekać na łaskawość przyrody. Naszym celem jest wziąć sobie ją od niej samemu.” Miczurin wierzył w możliwość całkowitego przeobrażenia otaczającej przyrody. Jego osiągnięcia przeczą znanym powszechnie prawom genetyki, udało mu się wyhodować za pomocą swoich autorskich metod kilkadziesiąt gatunków roślin odpornych na mrozy. Taki sam nieskrępowany powiew świeżości wyczuwa się w debiucie Weroniki Murek. Nie ma tu reguł, próżno szukać logiki czy jakichś ram, schematów, autorka pisze po swojemu, bawi się słowem, sięga w zakamarki mrocznych snów, wyobraźni, tworzy własny styl i tym wygrywa. Gdy zaczęłam czytać ten zbiór opowiadań narastała we mnie złość, bo jak można mili Państwo pisać tak doskonale będąc jednocześnie tak bezczelnie młodym? Pod koniec lektury wykrzyknęłam niczym Archimedes „Eureka!”, to jest właśnie to, doskonała recepta na oderwanie się od codzienności. Jak pozbieram szczękę z podłogi, to może wrócę do pisania. Polecam gorąco.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz