foto: archiwum własne |
Ludzkość od zarania dziejów poszukuje odpowiedzi na pytanie czy miłość to uczucie spontaniczne, wolne od wszelkiej ingerencji, czy też możliwe jest jej sztuczne indukowanie. Magiczne napoje, zaklęcia, perfumy zawierające afrodyzjaki lub feromony albo bardziej współczesne metody- psychoanaliza, hipnoza lub programowanie neurolingwistyczne- czy to szarlataneria czy może sposób na wyzwolenie z samotności, zdobycie pożądanej drugiej połowy? Tytułowy napój miłosny miał na celu wywołanie uczucia względem osoby, która go podała. Od XI do XIII wieku stosowanie tego typu eliksirów było rozpowszechnione w Europie, we wszystkich klasach społecznych. Oczywiście oprócz napoju należało również powtarzać magiczne formuły lub czcić odpowiedniego Boga, aby dopełnić rytuału. Receptury na afrodyzjaki, eliksiry miłosne można odnaleźć już na egipskich papirusach. Ze względu na zawartość w tych mieszankach między innymi pokrzyku wilczej jagody, lulka czarnego, bielunia dziędzierzawy czy mandragory często ich spożycie wiązało się w najlepszym wypadku z wizjami i okropnymi halucynacjami, a w najgorszym – mogło nawet spowodować zgon. Niezbyt to piękny koniec jednostronnej miłości i bolesna nauczka dla osoby próbującej uzyskać uczucie szybko, „na skróty”. Motyw napoju miłosnego dosyć często pojawia się w literaturze, malarstwie, muzyce czy mitologii. Dość wspomnieć historię Tristana i Izoldy, niektórzy pamiętają też zapewne „Sen nocy letniej” Szekspira, gdzie nektar z fiołka, umieszczony na powiece danej osoby powodował, że osoba ta natychmiast, gdy tylko otworzy oczy zakochiwała się w pierwszej istocie, którą napotkał jej wzrok. U Mohammeda Mrabeta z kolei miłość można zdobyć za kilka włosów i odpowiednie zaklęcie (trochę więcej na ten temat tu). W muzyce miłosny eliksir pojawia się między innymi w dramacie muzycznym „Tristan i Izolda” (1865) Wagnera oraz w operze komicznej Dionizettiego „Napój miłosny” (1832). Tristana i Izoldę możemy ujrzeć, oczywiście razem z napojem, na obrazie Dante Gabriela Rossettiego, zaś samo sporządzanie miłosnego eliksiru na płótnie Evelyn De Morgan. Pisać o tym, mnożyć przykłady, można bez końca. Co zatem nowego do tego mocno już wyeksploatowanego tematu wnosi książka Schmitta? Moim zdaniem niewiele, a szkoda. Czyta się ją owszem, z przyjemnością, jak każdą tego pisarza, którą do tej pory miałam w rękach (może poza „Kiki van Beethoven”). Autor czyni rozważania nie tylko na temat możliwości sztucznego wywoływania uczucia, celowości takiego postępowania, a także ewentualnych konsekwencji. Schmitt mówi też o trudnych damsko- męskich relacjach, o braku porozumienia, o zazdrości. Warto zapamiętać następującą myśl: „Zazdrość nie jest wyrazem miłości, ale wzmożoną manifestacją instynktu posiadania”. Pisarz zauważa również, że miłość jest zmienna, uczucia z czasem bledną, dobrze, gdy obok namiętności partnerów łączą wspólne pasje, przyjaźń. Schmitt wielokrotnie zresztą tworzył teksty o skomplikowanych relacjach damsko- męskich, dużo lepsze od „Napoju miłosnego”. Warto wspomnieć chociażby „Tektonikę uczuć” czy „Małe zbrodnie małżeńskie”. Podobne problemy możemy odnaleźć również w sztuce „Dziś wieczór arszenik czyli komedia z kawą” Carlo Terrona. A zresztą może to wszystko- uczucia, namiętność, miłość to rzeczywiście kwestia hormonów, głównie oksytocyny? Ja osobiście wierzę w romantyczne podejście- miłości nie można kupić, nie można wymusić, zdobyć podstępem, należy o nią dbać. To, co sprawia, że się zakochujemy to cudowny splot okoliczności albo po prostu w którymś momencie naszego życia przecinają się ścieżki przeznaczenia. Jest jeszcze jedna rzecz, poza oklepanym tematem, która denerwowała mnie w tej cienkiej książeczce. Wydana jest pięknie- okładka przywodzi na myśl złotowłosą Izoldę, ale te puste strony z pojedynczymi zdaniami- nie szkoda drzew? Nie zniechęcam, ani nie zachęcam, uważam, że Mrabet lepiej poradził sobie z tym tematem. To książka raczej dla miłośników Schmitta. Przede mną jeszcze „Papugi z placu d' Arezzo”, zobaczymy czy przywrócą we mnie miłość do autora.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz