środa, 1 kwietnia 2015

„Trylogia nowojorska” Paul Auster

foto: archiwum własne
Jest to książka uważana za najważniejsze dzieło amerykańskiego pisarza Paula Austera. Składa się z trzech powieści: „Szklane miasto”, „Duchy” oraz „Zamknięty pokój”. Sam autor powiedział „te trzy historie są w gruncie rzeczy jedną, lecz w każdej z nich moja świadomość sensu opowiadanej fabuły jest na innym etapie rozwoju niż w dwóch pozostałych”. Pisarz buduje historie kryminalne, które są tylko pretekstem, tłem do rozważań egzystencjalnych. W opowieściach tych fikcja miesza się z rzeczywistością tworząc momentami zaskakujący koktajl. W pierwszej noweli pisarz tworzący powieści detektywistyczne sam zamienia się w śledczego, który przyjmuje fałszywe nazwisko, w dodatku brzmi ono- Paul Auster. Dziwne? Wcale nie, to dopiero początek wspaniałej zabawy. Później detektyw- uzurpator spotyka autora we własnej osobie. Przypomina mi to pewien komiks, na podstawie którego powstał film „Brenda Starr”, tam również twórca rysunków przenika do świata bohaterów i nieźle w nim namiesza. W drugiej powieści mamy fantastyczną zabawę słowem- kolorami. Zabieg nadania nazwisk bohaterom, które jednocześnie są barwami niedawno wykorzystał Haruki Murakami w swej książce „Bezbarwny Tsukuru Tazaki i lata jego pielgrzymstwa”. Japoński pisarz powiedział zresztą o Paulu Austerze, że „jest on absolutnym geniuszem” i być może jest to jakaś forma hołdu złożona amerykańskiemu koledze. „Zamknięty pokój” z kolei to historia niespełnionego pisarza, biografa, dziennikarza, który otrzymuje w darze spuściznę po swoim przyjacielu- geniuszu. Nie tylko zajmuje się redagowaniem i wydawaniem jego dzieł, ale dosłownie zagrabia jego życie- żonę, synka. Wszystkie te historię oscylują wokół tworzenia powieści, sztuki pisania, budowania napięcia, jest to zabawa, ale też szereg rad dla młodych, niespełnionych twórców. Plastyczny język, który jest tworzywem, jedna historia, którą można zbudować na wiele sposobów. Jest też tu wiele spostrzeżeń na temat ludzi pióra. „Tyle się mówi o tym, że trzeba pisarza zobaczyć od środka, jeśli chce się lepiej zrozumieć jego dzieło. Ale w sumie mało jest tam do oglądania. A przynajmniej niewiele różni się od tego, co można znaleźć u pierwszej lepszej osoby.” No i niezbyt radosna konkluzja „Pisanie to zajęcie dla samotników. Zastępuje im życie. Pisarz w pewnym sensie w ogóle nie ma życia. Niby jest, ale właściwie nie istnieje”. Do tej pory znałam Paula Austera jedynie od reżyserskiej strony, pamiętam piękną, młodą Mirę Sorvino jako Celię Burns w "Lulu na moście". Tę książkę czyta się znakomicie, wspaniałe jest odkrywanie labiryntu powiązań, próba rozwikłania zagadek wraz z bohaterami, a w tle majaczy piękny Nowy Jork. Polecam.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz