poniedziałek, 17 listopada 2014

“Profesor Stoner” John Williams

foto: archiwum własne
Już od jakiegoś czasu obserwuję z nieskrywaną radością tendencję wydawców do sięgania po zapomniane dzieła, otrzepywania ich z patyny czasu i nadawania im drugiego życia. W tym roku udało mi się przeczytać “Diamentowy plac” Merce Rodoredy (1962), “Pianę dni” Borisa Viana (1947), “Fahrenheit 451” Ray'a Bradbury'ego (1953) i właśnie “Profesora Stonera” Johna Williamsa (1965), lecz zapewne listę tę można by wydłużać w nieskończoność. Cóż takiego kryje się w z pozoru mało interesującej opowieści o życiu farmera, który staje się profesorem literatury? Odpowiedź to emocje, stopniowo narastające napięcie, pozorne amor fatis głównego bohatera. Z jednej strony William Stoner przyjmuje to, co wokół niego się dzieje ze stoickim spokojem, godzi się z losem, z drugiej pozwala sobie na jeden jedyny moment buntu, gdy kolejny raz z rzędu z powodu konfliktu z niejakim Hollisem Lomaxem otrzymuje, mimo swojej pozycji wieloletniego wykładowcy, zajęcia dla studentów pierwszego roku. Wielokrotnie miałam ochotę wyciągnąć Stonera z kart powieści i wytargać za uszy, wrzeszczeć na niego i wzywać by się opamiętał, walczył o swoje szczęście, o swoje życie. Jak wtedy, gdy zakończył romans z Katherine, bo groziło im obojgu zrujnowanie naukowej kariery albo gdy zaniechał walki o wydalenie z uczelni doktoranta, który o literaturze miał takie pojęcie jak ja o języku programowania Java. Z wielką radością potrząsnęłabym też jego fatalną małżonką- Edith, która z niewiadomych dla mnie przyczyn zdecydowała się na jałowe trwanie u jego boku mimo jawnej niechęci, jaką go darzyła. Prawie do końca powieści nie zgadzałam się z twierdzeniem autora, że tytułowy Profesor nie jest człowiekiem nieszczęśliwym jak widzi go większość czytelników. Dopiero później dotarło do mnie, że William Stoner przeżył swe życie tak jak chciał, była to dobra egzystencja człowieka, który dokonywał wyborów i zdawał sobie sprawę z ich konsekwencji. Radość i wytchnienie dawała mu praca, uciekał od nieudanego małżeństwa w zacisze swego gabinetu, otaczał się książkami, studentami – to dawało mu spokój ducha, koiło ból rozczarowania. Ostatecznie porzuciłam swoje wątpliwości na ostatniej stronie powieści, kiedy to złożony nowotworem Profesor wydaje ostatnie tchnienie i jednocześnie doznaje olśnienia, uderza w niego świadomość własnej tożsamości. Oddaje się refleksjom i wyraźnie zaznacza, że przez całe życie “był sobą i wiedział, co to znaczy”. Jak wielu z nas może poszczycić się tym, że robi to, co kocha, nie ma wątpliwości, że obrało właściwą drogę? Co to znaczy być prawdziwie szczęśliwym? Niektórym radość i dopełnienie daje praca zawodowa, innym miłość i życie rodzinne, jeszcze innym obcowanie ze sztuką czy też kontemplacja natury albo kombinacja wszystkich wymienionych czynników. Jedno jest pewne, prawdziwy sukces osiągnąć możemy wtedy, gdy patrząc w przeszłość nie odczuwamy żalu, kiedy godzimy się ze swoimi porażkami. Przypomina mi się fragment wiersza Leopolda Staffa zatytułowanego “Odys”: 
"O to chodzi jedynie, 
By naprzód wciąż iść śmiało, 
Bo zawsze się dochodzi 
Gdzie indziej, niż się chciało." 
W powieści pojawiają się odniesienia między innymi do Williama Szekspira, to sonet 73 sprawia bowiem, że Stoner rezygnuje z dalszego studiowania agronomii i poświęca swą uwagę angielskiej literaturze. Ja osobiście najbardziej cenię sobie sonet 90 (przy okazji polecam “Sonety” Szekspira w znakomitym opracowaniu Stanisława Barańczaka, wydane przed Wydawnictwo a5, na kartach tej książki odnajdujemy oryginalny angielski tekst wraz z tłumaczeniem). Nie brakuje tu również ważnych wydarzeń historycznych wplecionych w tło opowieści, wśród nich I i II Wojna Światowa, początek dyktatury Franco, atak Japończyków na Pearl Harbor. I chociaż Uniwersytet Missouri wydaje się być swoistą enklawą światowe tragedie odbijają się tu echem i wpływają na życie zarówno studentów, jak i kadry nauczycielskiej. Książka posiada rekomendację Toma Hanksa oraz znakomity wstęp autorstwa irlandzkiego pisarza Johna McGaherna, gdybyście nie wierzyli mi na słowo, że warto po nią sięgnąć. Polecam.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz