foto: archiwum własne |
Powieść ta to fascynujący zapis mało znanego epizodu z historii Korei. 4 kwietnia 1905 roku grupa 1033 Koreańczyków wsiadła na statek „Ilford” płynący do Meksyku, ich podróż zakończyła się 15 maja 1905 roku, kiedy to przybyli do portu Salina Cruz, po sześciu tygodniach tułaczki na morzu. Statkiem płynęli chłopi, robotnicy, byli żołnierze, arystokraci, szamani, księża, złodzieje, kobiety w różnym wieku. Stopniowo międzyklasowe różnice zacierały się, a podróżujący powoli zaczęli dostrzegać, że łączy ich ten sam los- wyrzutków, którzy na nowym lądzie chcą odnaleźć spokój, szczęście, dobrze płatną pracę i po prostu muszą się dostosować do zmieniających się reguł. Podczas wędrówki na spokojnych wodach oceanu pasażerowie przeżyli jeden poród, a także epizod czerwonki, w wyniku którego śmierć poniosły dwie osoby. 1032 Koreańczyków przybyło do południowo meksykańskiego portu, a następnie czekała ich jeszcze podróż w głąb lądu do miejsca pracy - hacjend, gdzie mieli zajmować się ścinaniem liści agawy. Praca trudna, wyczerpująca, w gorącym i suchym klimacie i niestety niezbyt dobrze płatna. Początkowo przybysze mieli problemy z zaadaptowaniem się do nowych warunków, ale wkrótce pokonali trudności. Na uwagę zasługuje fakt, że nie pozostawali bierni względem hacendados. Szybko zaczęli się organizować i domagać zmiany zastanej rzeczywistości. Co ciekawe, nie wszystkie bunty były krwawo tłumione, Koreańczycy, na niektórych hacjendach uzyskali zwolnienie z pracy w niedzielę (porzucili swe wierzenia i zostali Chrześcijanami), darmowe posiłki, a także możliwość wykupienia się za kwotę osiemdziesięciu pesos przed upływem czteroletniego kontraktu, ale nie wcześniej niż po dwóch latach. W międzyczasie Cesarstwo Koreańskie przestało istnieć, Korea została kolonią Japonii, przybysze nie mieli dokąd wracać, większość z nich pozostała zatem w Meksyku. Część brała udział w walkach rewolucyjnych zarówno po stronie Pancho Villi i Emiliana Zapaty, jak i po stronie Álvaro Obregóna. Niektórzy walczyli jako najemnicy w gwatemalskiej wojnie domowej i to właśnie w tamtejszej dżungli postanowili założyć nowy kraj. Nazwali go Nową Koreą. Ten samozwańczy twór nie przetrwał jednak długo i wkrótce został wymazany z kart historii. Czyta się tę opowieść z wypiekami na twarzy, nie sposób się oderwać, od początku kibicujemy bohaterom i pragniemy, żeby ich przygoda dobrze się zakończyła. Pozornie mało dynamiczne tygodnie podróży statkiem zyskują dzięki opisywaniu przez autora prac w kuchni- tu ciągle panuje pośpiech, krojenie, siekanie, gotowanie w upale, mieszanie składników, kłótnie kucharzy. Przyjęcie przez lekarza porodu, a potem epidemia czerwonki, ofiary i tajemnicze rytuały również dodają dynamiki opisywanej tułaczce. Na lądzie, w hacjendach stale coś się dzieje, czytelnik ani przez chwilę się nie nudzi. Na problemy robotników na plantacjach nakładają się rewolucyjne nastroje w Meksyku i późniejsze obalenie rządu Porfirio Díaza. Poznajemy też dzieje Gwatemali i udział Koreańczyków w tamtejszej wojnie domowej.
Kim Young- ha ciekawie wyjaśnia genezę tytułu „Czarny kwiat” : „Czarny kolor powstaje, gdy łączą się wszystkie inne barwy. Podobnie w tej powieści wszystko miesza się ze sobą- religie, rasy, stany i płci – i to co się wyłania, to coś zupełnie innego.[...] Czarny kwiat istnieje tylko w wyobraźni, tak samo jak miejsce, do którego bohaterowie powieści mają nadzieję przybyć, jest utopią”. Na uwagę zasługuje również świetna okładka książki. Jedynym mankamentem są literówki, niepotrzebnie wtrącone wyrazy, lecz mimo to całość się broni. Gorąco polecam. Ja nie mogłam się oderwać.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz