foto: archiwum własne |
Bardzo lubię czytać opowiadania. Cenię sobie szczególnie utwory takich pisarzy jak Márquez, Cortázar, Murakami, Diáz. Jest dużo prawdy w tym, co mówi Zadie Smith: „Człowiek staje się innym pisarzem, kiedy bierze na warsztat opowiadanie.” Wydaje mi się jednak, że autorka czuje się o wiele lepiej w dłuższych formach (pamiętam jak czytałam „Białe zęby”- znakomita powieść). Zbiór „Lost and found” zawiera trzy krótkie utwory, zamieszczone pierwotnie na łamach gazet „Granta” („Martho, Martho”) oraz „The New Yorker” („Hanwell w piekle”, „Ambasada Kambodży”). Dwa ostatnie teksty dostępne są za darmo, w oryginale, na stronie internetowej „The New Yorker”. Opowiadania Zadie Smith nie podziałały na mnie piorunująco, ale nie sposób odmówić im uroku. Tajemnica zdaje się tkwić w prostocie. Autorka opisuje losy zwyczajnych ludzi. Łączy ich poczucie osamotnienia, utrata bliskich, traumatyczne przeżycia. Ich doświadczenia wpływają na to, kim się stają. Widać to wyraźnie zwłaszcza w pierwszym opowiadaniu („Martho, Martho”). Od początku przeszkadzała mi postawa bohaterki - była opryskliwa, nie do końca wiedziała czego chce, antypatyczna, niemiła. Nie można było zrozumieć jej zachowania do momentu, gdy wyciągnęła fotografię ukochanego mężczyzny i dziecka. I zapłakała. W kolejnym opowiadaniu, „Hanwell w piekle”, bohater ciężko pracuje jako pomywacz w restauracji, a każdą wolną chwilę przeznacza na wykańczanie pokoju dla swoich trzech córek. Podobno nadzieja umiera ostatnia. Czytelnik od razu zgaduje, że Hanwell nigdy nie doczeka się powrotu pociech. W angielskim tekście, na wstępie opowiadania znajduje się anons, który zamieściła w prasie po latach jedna z córek bohatera, próbująca dowiedzieć się, co stało się z jej ojcem. Ogłoszenie to nie zostało przedstawione w polskiej wersji językowej. Trochę mnie to dziwi, z uwagi na fakt, że cały utwór jest odpowiedzią na ów anons. Ostatnie opowiadanie - „Ambasada Kambodży” spodobało mi się najbardziej. Wcale nie za sprawą głównej bohaterki – Fatou, która codziennie, udając się na basen, mija teren placówki dyplomatycznej. Przypadło mi do gustu to, co niewidoczne, przemyka gdzieś w tle, a mianowicie pewien epizod z historii Kambodży. Chodzi o krwawe stłumienie zamachu stanu, dokonanego przez Ludowy Front Wyzwolenia, przez wojsko i rząd. Premierem była wtedy Sirimavo Bandanaraike (pierwsza kobieta na świecie na tym stanowisku). Zachęcam w tym miejscu do zapoznania się z wywiadem, który przeprowadziła z ówczesną panią premier Oriana Fallaci („Wywiad z historią”, sierpień 1972 rok). Gdybym miała jednym słowem określić, co podobało mi się w poszczególnych opowiadaniach ze zbioru „Lost and found” powiedziałabym tajemniczo: Lacrimosa, sformułowanie „zżółcić czerwień mocą samej nadziei”, badminton. Paradoksalnie proste rzeczy, ale ja lubię wszystko gmatwać. Wyjaśnień musicie poszukać zatem sami, w poszczególnych tekstach. Nie podobała mi się natomiast cena, podobno płaci się za nazwisko. W takim razie dlaczego nowa książka Hanifa Kureishiego, którego Zadie Smith uważa za swojego mistrza kosztuje tylko kilka złotych więcej przy dwukrotnie większej objętości? Nigdy nie zrozumiem sposobu ustalania cen. Książkę polecam przede wszystkim miłośnikom talentu Zadie Smith. Przede mną powieść „Londyn NW”.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz