foto: archiwum własne |
Tegoroczne rozdanie Nagrody Nobla w dziedzinie literatury zbliża się wielkimi krokami, jak zwykle moim faworytem jest Japończyk Haruki Murakami i prawdopodobnie, jak co roku, trofeum wpadnie w inne ręce. Niemniej jednak warto choć przez chwilę pochylić się nad tekstami słynnego pisarza. Za dobry początek tym, którzy (z niejasnych dla mnie przyczyn) nie zapoznali się jeszcze z jego twórczością, mogą posłużyć krótkie opowiadania, które autor publikuje na łamach gazety The New Yorker od bodajże 1999 roku. Stanowią one próbkę jego talentu i potrafią skutecznie zachęcić niezdecydowanych do dalszej lektury jego książek. Na pierwszy ogień weźmy “Samsa in Love” opublikowane 28 października 2013 roku. Niesamowity literacki żart, polegający na napisaniu “Przemiany” Franza Kafki “na odwrót”. Tutaj główny bohater, Gregor Samsa, z obrzydliwego robala przeistacza się w człowieka. Budzi się, samotny, w zamkniętym, ogołoconym z mebli pokoju z zabarykadowanym oknem. Powoli uczy się poruszać ciałem, stawia pierwsze kroki. Samsa wędruje po domu i nie odkrywa żadnych śladów ludzkiej obecności. Przygląda się spacerowiczom przez okno, wypatruje także ptaków, gdyż z poprzedniego życia pamięta lęk względem pierzastych drapieżników. Jego rozmyślania i obserwacje przerywa dzwonek do drzwi, i pojawienie się kalekiej (garbatej) kobiety. Ma ona naprawić zepsuty zamek. Oczywiście, jak to u Murakamiego, obserwujemy stopniowy wzrost erotycznego napięcia. Samsa w trakcie rozmowy zaczyna odczuwać emocje, pożądanie, stara się umówić z kobietą na kolejne spotkanie, powoli odkrywa czym jest życie człowieka.
Opowiadanie “Yesterday”, opublikowane 9 czerwca 2014 roku przedstawia historię Kitaru, który wymyślił japońską wersję słynnego przeboju grupy The Beatles (pozbawioną jednak sensu, składu i ładu). Odwołania do tego zespołu pojawiały się już wcześniej w książkach Murakamiego, chociażby w doskonałym “Norwegian Wood”. Mamy tu do czynienia z bardzo realistyczną odsłoną twórczości pisarza, jeśli mogę tak to nazwać. Nie ma kotów, studni, fascynacji kobiecymi uszami, gadających owcy, dwóch księżyców ani ptaka nakręcacza. Kitaru prosi przyjaciela- Tanimurę (jest on narratorem tej historii) aby umówił się on na spotkanie z jego dziewczyną Eriką, obserwujemy poczynania tak utworzonego trójkąta przyjaciół. Chłopak i dziewczyna udają się na typową randkę- film Woodyego Allena (nie jest to powiedziane wprost, ale mam dziwne przeczucie, że mogło chodzić o “Match Point”) i kolację we włoskiej restauracji. Oczywiście, tak jak prawie we wszystkich powieściach Murakamiego tutaj także, seks ani masturbacja nie stanowią tematu tabu. Haruki Murakami w lekki sposób opowiada o bolączkach młodości, o lękach. Stara się znaleźć odpowiedź na pytanie dlaczego niekiedy zdaje nam się, że tkwimy w miejscu, a czas się zatrzymał? Mówi, że jeśli nie wiemy czego szukamy, to tym trudniej jest to odnaleźć. Właśnie to nieustające poszukiwanie hamuje nasz progres. Absolutnie zgadzam się ze stwierdzeniem autora, że w muzyce drzemie siła, która potrafi ożywić wspomnienia, a także z tym, że zbyt dużo czasu tracimy krążąc wokół wybranego celu zamiast podążać na wprost.
W najnowszym opowiadaniu “Scheherezade”, opublikowanym wczoraj na łamach The New Yorkera poznajemy historię nietypowej, bo świadczącej między innymi usługi seksualne pielęgniarki i jej pacjenta. Odwołania do “Księgi tysiąca i jednej nocy” są bardziej niż oczywiste, poza tytułem mamy tu też konstrukcję szkatułkową. Pielęgniarka, po wykonaniu wszystkich rutynowych czynności – rozpakowaniu zakupów, książek, płyt, zaspokojeniu Habary, opowiada mu nieprawdopodobne historie. Zawsze fascynowała mnie umiejętność opisywania rzeczy nieciekawych w arcyinteresujący sposób, na przykład tutaj mamy minogi jako jedną z inkarnacji człowieka. Pielęgniarka powraca wspomnieniami do chwil młodości i jej pierwszych seksualnych fascynacji. Dla zdobycia pamiątek związanych z osobą ukochanego włamała się nawet kilkakrotnie do jego domu. Po latach za sprawą rodzinnych koligacji kobieta ponownie spotyka swojego dawnego kolegę ze szkoły i tu historia się urywa...
Życie zaiste jest dziwne. To prawda, że w jednej chwili jesteśmy czymś zachwyceni, całkowicie pochłonięci, zafiksowani by to zdobyć za wszelką cenę. Z upływem czasu, gdy już wypali się blask tej nagłej “zachciewajki” porzucamy nasze marzenie bez żalu, wręcz zastanawiając się, co u licha mogło nami powodować, za czym tak zawzięcie podążaliśmy...
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz