foto: archiwum własne |
Szwecja- kraj mlekiem, miodem, tolerancją płynący. Pamiętam jak mój profesor na studiach podyplomowych wychwalał tamtejszy hybrydowy model opieki zdrowotnej. Czteropolowy system finansowania (obowiązkowe ubezpieczenia zdrowotne, lokalne podatki, subsydia z budżetu państwa oraz opłaty ponoszone przez pacjentów), duży interwencjonizm państwowy plus dostęp dla wszystkich do innowacyjnych technologii, absolutnie wszelkich świadczeń zdrowotnych. Cud- miód chciałoby się rzec.
Wspaniałą cechą szwedzkiego społeczeństwa jest tolerancja, niestety doprowadzana w niektórych przypadkach do przesady. Szwedom tak bardzo leży na sercu dobro poszczególnych obywateli, w tym imigrantów, że dyrektor jednej ze szkół postanowił, by nikogo nie urazić, pozbyć się na co dzień państwowej flagi (wywieszana jest wyłącznie podczas ważnych świąt narodowych). Idźmy dalej, z parlamentu został usunięty obraz Georga E. Schrödera „Junona”, który wisiał tam od 1938 roku, oficjalnie- mógłby obrażać feministki, mniej oficjalnie- muzułmanów (w końcu Junona odkrywa na nim swą mlecznobiałą pierś), oczywiście to wyłącznie spekulacje, tak naprawdę nie podobał się jednej z deputowanych (nota bene feministce). Kolejna ciekawostka, z której zapewne niewielu zdaje sobie sprawę (ja też tego nie wiedziałam), ramadan powinien stać się oficjalnym świętem państwowym, gdyż stanowi "nordycką (!) i szwedzką tradycję".
Co jeszcze kojarzy nam się z tym, jakże wspaniałym, krajem? Niebiesko- żółte barwy i logo najbardziej rozpoznawalnego na świecie sklepu meblowego- IKEA. Zadajmy sobie zatem pytanie, podobnie jak autorka reportażu „W Lesie Wiedeńskim wciąż szumią drzewa”, czy Szwecja od zawsze była krajem tak obsesyjnie tolerancyjnym, dbającym o uczucia innych? Odpowiedź niestety brzmi nie.
W czasie gdy Hitler rozpoczął wysiedlanie austriackich Żydów, Szwecja, a także Szwajcaria usiłowały zrobić wszystko, aby zamknąć swoje granice przed napływem „obcego elementu”. Szwedzcy naziści, po listopadowym pogromie, rozpoczęli kampanię „Mota Moses i grind”, przeciwstawiającą się napływowi żydowskiej imigracji. Żydowskie paszporty napiętnowane zostały symbolem „J”, nawet gdyby udało się komuś wydostać z Austrii i zostać przyjętym w Szwecji, nie było mowy o stałym pobycie. Informacje o tym, jak działali Szwedzi w trakcie drugiej wojny światowej, czy usiłowali pomóc, czy wiedzieli do czego doprowadzi zaniechanie wszelkich działań, przeplatane są w książce z listami, które wymieniają rodzice Ottona ze swym synem, którego wbrew wszystkiemu udało się wysłać do kraju mlekiem i miodem płynącego.
Nawet teraz pisząc o tej książce z trudem powstrzymuję łzy. Listy te pełne są nadziei, Szwedzi bez przerwy określani są w nich jako „dobrzy ludzie”. Rodzice starają się podtrzymywać więź z synem mimo kleszczy nazistów coraz mocniej zaciskających się na ich szyjach, niestety dystans robi po pewnym czasie swoje, Otto coraz rzadziej odpisuje, aż do tragicznego finału, kiedy korespondencja ostatecznie całkowicie się urywa.
Równolegle prowadzony jest wątek Ingvara Kamprada- założyciela IKEA. W dzieciństwie wyalienowany samotnik, inny od wszystkich, spragniony czułości i uwagi, bliskości, bardzo chciał przynależeć do grupy. Pech chciał, że grupa, w której się odnalazł to byli naziści, czego obecnie głęboko żałuje, co wielokrotnie podkreślał. Szwecja otworzyła swoje granice dopiero po zakończeniu wojny, wtedy w pomoc zaangażowało się mnóstwo osób, Szwedzi zrozumieli co naprawdę działo się w Europie, ale nastąpiło to zbyt późno. Co ciekawe Ingvar Kamprad i Otto Ullmann przyjaźnili się w młodości, zanim ujawniono nazistowską przeszłość Kamprada. Powiem więcej, początki IKEA- to mała, rodzinna firma założona praktycznie w szopie, gdzie dwaj chłopcy i kilkoro innych przyjaciół rozpoczęli pogoń za marzeniami.
Pod koniec reportażu Elisabeth Åsbrink wymienia prześladowania, które dotykały ludność żydowską począwszy od 313 roku do czasów współczesnych Hitlerowi. Konkluzja jest następująca: „To wszystko mogło się wydarzyć. Już kiedyś się wydarzyło.” Tę książkę koniecznie trzeba przeczytać. Jest znakomicie napisana, opowiada poruszającą do głębi historię. W 2014 roku autorka otrzymała Nagrodę im. Ryszarda Kapuścińskiego za reportaż literacki. Polecam.
Wspaniałą cechą szwedzkiego społeczeństwa jest tolerancja, niestety doprowadzana w niektórych przypadkach do przesady. Szwedom tak bardzo leży na sercu dobro poszczególnych obywateli, w tym imigrantów, że dyrektor jednej ze szkół postanowił, by nikogo nie urazić, pozbyć się na co dzień państwowej flagi (wywieszana jest wyłącznie podczas ważnych świąt narodowych). Idźmy dalej, z parlamentu został usunięty obraz Georga E. Schrödera „Junona”, który wisiał tam od 1938 roku, oficjalnie- mógłby obrażać feministki, mniej oficjalnie- muzułmanów (w końcu Junona odkrywa na nim swą mlecznobiałą pierś), oczywiście to wyłącznie spekulacje, tak naprawdę nie podobał się jednej z deputowanych (nota bene feministce). Kolejna ciekawostka, z której zapewne niewielu zdaje sobie sprawę (ja też tego nie wiedziałam), ramadan powinien stać się oficjalnym świętem państwowym, gdyż stanowi "nordycką (!) i szwedzką tradycję".
Co jeszcze kojarzy nam się z tym, jakże wspaniałym, krajem? Niebiesko- żółte barwy i logo najbardziej rozpoznawalnego na świecie sklepu meblowego- IKEA. Zadajmy sobie zatem pytanie, podobnie jak autorka reportażu „W Lesie Wiedeńskim wciąż szumią drzewa”, czy Szwecja od zawsze była krajem tak obsesyjnie tolerancyjnym, dbającym o uczucia innych? Odpowiedź niestety brzmi nie.
W czasie gdy Hitler rozpoczął wysiedlanie austriackich Żydów, Szwecja, a także Szwajcaria usiłowały zrobić wszystko, aby zamknąć swoje granice przed napływem „obcego elementu”. Szwedzcy naziści, po listopadowym pogromie, rozpoczęli kampanię „Mota Moses i grind”, przeciwstawiającą się napływowi żydowskiej imigracji. Żydowskie paszporty napiętnowane zostały symbolem „J”, nawet gdyby udało się komuś wydostać z Austrii i zostać przyjętym w Szwecji, nie było mowy o stałym pobycie. Informacje o tym, jak działali Szwedzi w trakcie drugiej wojny światowej, czy usiłowali pomóc, czy wiedzieli do czego doprowadzi zaniechanie wszelkich działań, przeplatane są w książce z listami, które wymieniają rodzice Ottona ze swym synem, którego wbrew wszystkiemu udało się wysłać do kraju mlekiem i miodem płynącego.
Nawet teraz pisząc o tej książce z trudem powstrzymuję łzy. Listy te pełne są nadziei, Szwedzi bez przerwy określani są w nich jako „dobrzy ludzie”. Rodzice starają się podtrzymywać więź z synem mimo kleszczy nazistów coraz mocniej zaciskających się na ich szyjach, niestety dystans robi po pewnym czasie swoje, Otto coraz rzadziej odpisuje, aż do tragicznego finału, kiedy korespondencja ostatecznie całkowicie się urywa.
Równolegle prowadzony jest wątek Ingvara Kamprada- założyciela IKEA. W dzieciństwie wyalienowany samotnik, inny od wszystkich, spragniony czułości i uwagi, bliskości, bardzo chciał przynależeć do grupy. Pech chciał, że grupa, w której się odnalazł to byli naziści, czego obecnie głęboko żałuje, co wielokrotnie podkreślał. Szwecja otworzyła swoje granice dopiero po zakończeniu wojny, wtedy w pomoc zaangażowało się mnóstwo osób, Szwedzi zrozumieli co naprawdę działo się w Europie, ale nastąpiło to zbyt późno. Co ciekawe Ingvar Kamprad i Otto Ullmann przyjaźnili się w młodości, zanim ujawniono nazistowską przeszłość Kamprada. Powiem więcej, początki IKEA- to mała, rodzinna firma założona praktycznie w szopie, gdzie dwaj chłopcy i kilkoro innych przyjaciół rozpoczęli pogoń za marzeniami.
Pod koniec reportażu Elisabeth Åsbrink wymienia prześladowania, które dotykały ludność żydowską począwszy od 313 roku do czasów współczesnych Hitlerowi. Konkluzja jest następująca: „To wszystko mogło się wydarzyć. Już kiedyś się wydarzyło.” Tę książkę koniecznie trzeba przeczytać. Jest znakomicie napisana, opowiada poruszającą do głębi historię. W 2014 roku autorka otrzymała Nagrodę im. Ryszarda Kapuścińskiego za reportaż literacki. Polecam.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz