sobota, 21 lutego 2015

„Pierwszy bilans po apokalipsie” Frédéric Beigbeder

foto: archiwum własne
Długo zastanawiałam się czy i jak napisać o tej książce. Przyznać się do bycia ignorantem jest bowiem ciężko. Z listy stu książek, które należy przeczytać zanim papierowe wydania znikną, wybranych przez autora, udało mi się przeczytać zaledwie dziesięć pozycji. We wstępie do tego eseju krytycznoliterackiego Beigbeder wyraża uzasadnione obawy, że czeka nas świat jak z powieści Raya Bradbury'ego („Fahrenheit 451”), z tym, że książki nie będą palone, a raczej przerabiane na makulaturę. Nadchodzi era czytników. Koniec z wąchaniem książek, czułym dotykaniem po grzbiecie, noszeniem pod pachą, czytaniem w miejscach publicznych- tak, aby każdy mógł ujrzeć okładkę. Tego procesu cyfryzacji nie da się już cofnąć, nie da się mu zapobiec. Dlatego też autor- fircyk, dandys, niegrzeczny chłopiec francuskiej literatury, bardzo kontrowersyjna postać za pomocą tej papierowej książki zamierza ocalić od zapomnienia woluminy („przedmioty w okładce, złożone z przewracanych papierowych kartek”). Ludzie często zadają sobie pytania dlaczego czytamy, czemu to służy, jesteśmy w stanie przyznać, że szelest papieru i jego zapach to nie najważniejsze powody, najbardziej istotna jest ucieczka od rzeczywistości, wolność jaką daje lektura, możliwość przeniesienia się do innego życia, poszerzenie horyzontów, zdobywanie wiedzy, etc. Ja chyba należę jednak do świata analogowego, podzielam obawy Beigbedera, bardzo rzadko czytam e- booki, bo zwyczajnie tego nie lubię. Książka się nagle nie wyładuje i nie wyłączy, można ją kartkować, podkreślać, zakreślać, wracać momentalnie do wybranych fragmentów, oczywiście uwielbiam też szelest kartek (kompleksy niższości bojowników cyfryzacji nakazują dodawanie w czytnikach aplikacji, które imitują szelest papieru), trujący zapach farby drukarskiej. Jeden z moich ulubionych pisarzy Mario Vargas Llosa powiedział (i słowa te także przytacza we wstępie Frédéric Beigbeder): „Musimy nadal marzyć, czytać i pisać, bo to najskuteczniejszy sposób, jaki znaleźliśmy, by ulżyć sobie w naszym nietrwałym położeniu, przezwyciężyć niszczycielskie działanie czasu i sprawić, by to, co niemożliwe, stało się możliwe.” Jak powstała tajemnicza, wysoce subiektywna lista ulubionych stu książek autora, które należy przeczytać na papierze, zanim będzie za późno? Muszę przyznać, że kryteria wyboru poszczególnych lektur są niezwykle interesujące, zresztą tak samo jak sama postać Frédérica Beigbedera- pisarza, krytyka literackiego, aktora, reżysera, dyrektora wydawnictwa, prezentera telewizyjnego. Oczywiście nie mogę zdradzić czym kierował się autor wybierając książki do swego bilansu, mogę tylko powiedzieć, że ja wybierając jego esej do swojej domowej biblioteczki uwzględniłam dwa pierwsze punkty z jego listy (wygląd autora i poczucie humoru). Śmiałam się prawie cały czas, czytałam powoli punkt po punkcie, szukałam informacji na temat poszczególnych lektur z listy, zwłaszcza tych, których nie znałam (chodzi niestety o większość). Sama „hitparada” zawiera nazwiska bardzo znanych pisarzy jak na przykład zeszłoroczny noblista Patrick Modiano, Gabriel Garcia Marquez, Michaił Bułhakow, Henry Miller, Truman Capote, Karen Blixen, Ernest Hemingway, Bret Easton Ellis („American Psycho” znajduje się na pierwszym miejscu listy), Boris Vian itd. Obok wielkich nazwisk świata literatury pojawia się postać Kurta Cobaina (jego „Dzienniki” znajdują się na 66 miejscu bilansu), a także płyta winylowa zespołu Téléphone (autorowi na swojej własnej, subiektywnej liście wolno wszystko). Ujął mnie za serce opis dotyczący „Piany dni” Borisa Viana. Zgadzam się w 100% z twierdzeniem, że czytając tę powieść młodniejemy. Rzeczywiście „są autorzy, którzy szybko się starzeją, są tacy, którzy nie pozwalają nam się zestarzeć”. Prawie wszystkie książki w bilansie opisane są z ogromnym poczuciem humoru, szczyptą ironii, odrobiną cynizmu, niewielką dawką zazdrości ze strony autora, warto pochylić się nad tą lekturą. Poza tym Beigbeder musi dysponować jakimś proroczym darem- nazwisko pisarza Michela Houellebecqa (uważam, że pod wieloma względami ten rok będzie należał do niego) odmieniane jest tu przez wszystkie przypadki i wymieniane przy różnych okazjach co najmniej pięćdziesiąt razy, wątpię, że tylko dlatego, że panowie się przyjaźnią.

foto: archiwum własne

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz