czwartek, 11 września 2014

“Listy do młodego pisarza” Mario Vargas Llosa

foto: archiwum własne
Postanowiłam po latach wrócić do tego "podręcznika" dla początkujących pisarzy. Sam autor unika określenia “podręcznik”, pisze o tej książce, że jest raczej czymś na kształt autobiografii. Mamy tu do czynienia z niezbyt obszernym esejem krytycznym na temat powieściopisarstwa przybierającym formę powieści epistolarnej. Niech nikogo nie zwiedzie niewielka objętość tego dzieła. Zachwyca ono od początku bogactwem treści, w równym stopniu tych zamieszczonych, jak i tych przemilczanych.

Na początku znajdują się rozważania na temat istoty talentu literackiego, czy to rzecz wrodzona czy nabyta? W kolejnych rozdziałach poznajemy znaczenie pojęć takich jak punkt widzenia czasu, punkt widzenia przestrzeni, punkt widzenia realności. Autor przedstawia nam swoje rozważania na temat narracji, formy, treści obrazując swój wykład licznymi przykładami.

Mario Vargas Llosa jest jak dotąd jedynym znanym mi pisarzem, który potrafi na kartach stu dwudziesto jedno stronicowej powieści zamieścić odwołania do bisko osiemdziesięciu innych autorów. To dzięki niemu poznałam formę mikroopowiadania. Przytacza on bowiem w kilku miejscach opowiadanie “Dinozaur” gwatemalskiego prozaika Augusto Monterroso składające się z jednego tylko zdania “Kiedy się obudził, dinozaur wciąż tam był”.

Nie mogłam też nie zauważyć wielokrotnych odwołań i nawiązań do Julio Cortázara i jego znakomitej “Gry w klasy”. Nie przemilczę również “Przemiany” Franza Kafki, która prześladuje mnie w tym roku niemiłosiernie. Zaczęło się od “Samsa in Love” Murakamiego, później ten utwór został wspomniany przez Roberto Bolaño w “Rozmowach telefonicznych”, a następnie tu, w “Listach do młodego pisarza”, nie mogłam się nie uśmiechnąć.

Oprócz wspomnianych – czasu, przestrzeni i realności Llosa omawia technikę wprowadzania zmian w tych elementach, które dają często niebywałe skoki jakościowe. Dalej poznajemy konstrukcję szkatułkową, tak charakterystyczną dla orientalnych powieści (pierwsze, co przychodzi do głowy to “Księga tysiąca i jednej nocy”). Dowiadujemy się, co to takiego fakty ukryte, zarówno te eliptyczne (informacje usunięte z powieści na zawsze), jak i te przybierające postać hyperbatonu (takie, które ukryte są tylko czasowo, dzieje się tak na przykład w kryminałach). Na koniec autor zostawia środek stylistyczny nazywany naczyniami połączonymi. W tym wypadku mamy do czynienia z dwoma (albo może być ich więcej) wydarzeniami, które rozgrywają się w różnej przestrzeni, w różnych czasach, a nawet na różnych poziomach realności, ale narrator celowo je łączy. Nadaje to wydarzeniom zupełnie nowy sens, inną atmosferę i symbolikę, niż gdyby były opowiedziane oddzielnie. Nie jest to proste sumowanie części, w ten sposób powstaje nowa jakość, coś zupełnie innego na bazie kilku zespolonych ze sobą scen.

Kiedy już wreszcie przebrniemy przez ten naszpikowany przykładami (teraz przemawia przez mnie zazdrość i chylę czoła przed erudycją Llosy) wykład dotyczący teorii literatury i tego, co składa się na pisarski geniusz przeczytamy: “Drogi Przyjacielu, chcę Ci powiedzieć, żebyś zapomniał o wszystkim, co przeczytałeś w moich listach na temat formy powieściowej, i wreszcie zabrał się do pisania powieści. Powodzenia.” Wyśmienita zabawa w odkrywanie czym naprawdę jest talent skryby i co należałoby uczynić, aby pisać dzieła genialne. I te porównania talentu pisarskiego do solitera czy powieściopisarza do katoblepasa- chapeau bas.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz