Jest to lekka i przyjemna książka opowiadająca o Angliku, który leczy swoje kompleksy wyżywając się na stereotypach dotyczących Francuzów. Czyta się przyjemnie, w wielu miejscach jest zabawna i zaskakująco trafna. Mamy tu ważny projekt- sieć angielskich herbaciarni, dwulicowego Szefa kombinatora i hipokrytę, ekipę koszmarnie leniwych pracowników i wrzuconego w to bagno ciapowatego Brytyjczyka. Wyśmiewane jest wszystko- umiłowanie Francuzów do strajków, mody, kuchni (małże o smaku słonego gila z nosa ;)), ulice Paryża, na których bohater mocno lawiruje, lecz mimo to nie zawsze udaje mu się uniknąć spotkania z psimi odchodami...Niechęć Francuzów do obcokrajowców (zwłaszcza unikanie używania języka angielskiego) powoduje, że zamówienie dobrej kawy i małego piwa graniczy z cudem, podobnie jak kupno domu na prowincji. Konkluzja na zakończenie powieści również rozbraja: "Cóż, życie nie jest usłane różami, a gówno ponoć przynosi szczęście. Pod warunkiem, że wdepnie w nie ktoś inny." Po lekturze nachodzi mnie nieodparta chęć zweryfikowania poglądów autora, tymczasem biorę się za drugą część...Update: Niewiele się przez lata zmieniło, ludzie spotkani na ulicy są rzeczywiście sympatyczni i pomocni, gorzej z kelnerami w restauracjach i wszelkiej maści usługodawcami, zapaszek moczu można wyczuć w zasadzie na każdym rogu ulicy, nietrudno także o wielką psią kupę na chodniku. Osobiście bardziej podoba mi się mentalność ludzi z południa kraju, zachwyciła mnie Marsylia, Toulon, Nicea i całe Lazurowe Wybrzeże. Zapomniałam dodać, że najlepiej ubrane kobiety w Paryżu, wbrew obiegowej opnii,to Azjatki.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz