foto: archiwum własne |
Kolejna, znakomita książka hiszpańskiego pisarza. I choć “Jaskinię filozofów” uważam za jego najlepszą powieść (generalnie za najlepsze dzieło jakie kiedykolwiek miałam w rękach) “Tetrameron” również zrobił na mnie ogromne wrażenie. Jest to niesamowita podróż po świecie lęków, obsesji, snów (?) autora. Najeżona symboliką i metaforami, z pewnością wymyka się wszelkim schematom, trudno ją poddać analizie. Tytuł to oczywiste nawiązanie do “Dekamerona” Giovanniego Boccaccia. Tam mamy do czynienia z dziesięciorgiem szlachetnie urodzonych mieszkańców Florencji, którzy schronili się przed zarazą. Jest to sytuacja chwilowa, a płynący czas umilają sobie opowiadając ciekawe historie. W “Tetrameronie” zaś czworo ludzi zgromadzonych przy okrągłym stole snuje swe niepokojące opowieści po kres czasu, nieskończenie, bez przerwy, w tajemniczych podziemiach pustelni (samotni!). Obrazek umieszczony na stole- dwie salamandry w okręgu stanowią symbol męstwa, odwagi i niezwyciężoności. Niewątpliwie takich cech początkowo brakuje głównej bohaterce, dwunastoletniej Soledad (hiszpańskie imię oznaczające samotność!) gdy zjawia się ona w mrocznej pieczarze i zostaje dopuszczona do wysłuchania poszczególnych historii. Dwie dziwaczne kobiety i dwóch osobliwych mężczyzn nie poprzestaje na snuciu opowieści, zadają dziewczynce pytania, a kiedy jej odpowiedź ich nie satysfakcjonuje Soledad musi pozbyć się jakiejś części garderoby. Jak się można domyślić na końcu powieści dziewczynka jest naga. Kolejne zdejmowanie warstw to symboliczne przejście w dorosłość, Soledad pozbywa się szkolnego mundurka, pamiątek z przeszłości (bransoletka po mamie), odrzuca niewinność. Wszystko po to, by zająć, zwalniające się właśnie miejsce, w tetrameronie. Wróćmy jednak do opowieści, które kolejno przedstawiają Pan Figury, Pani Lefó, Biskup oraz Dama Queen. Są to historie psychodeliczne, oniryczne, mroczne, wykute z lęków podświadomości, miejscami brutalne i niesmaczne, pełne przemocy. Widać, że Somoza jest zafascynowany istotą zła, pierwotnym strachem. Podejmuje zresztą próbę zdefiniowania zła rozkładając je na atomy w opowiadaniu “Cząstki”. “Wszystko, co sprawia, że nienawidzimy, niszczymy, zazdrościmy, kradniemy...Rzecz zbyteczna, zbędna, szkodliwa! I czym się na koniec okazuje? Absolutną nicością na ręku niewinnego dziecka!”. Cząstki elementarne, atomy, kwarki, radioaktywność, podkwarki, teoria strun i fraktali, współczesne osiągnięcia naukowe to kolejna fascynacja autora, której zresztą dał upust w “Zygzaku”i “Kluczu do odchłani”. Na uwagę zasługuje szkatułkowa konstrukcja powieści (wykorzystana już wcześniej przez Somozę w “Szkatułce z kości słoniowej”, zresztą sama postać Soledad oraz opowiadanie “Jennifer Budoski” też pochodzą z tej książki, Soledad to również nazwa filmoteki z “Namalowanego okna”), tutaj oprócz historii zawartych jedne w drugich mamy też do czynienia z dosłownym opisem szkatułek, które czytelnik ma za zadanie “otworzyć” w miarę posuwania się w głąb opowieści. W książce możemy ponadto znaleźć odwołania do postaci Marii Skłodowskiej- Curie, Antonio Gaudiego, Le Corbusiera, Arsena Lupina czy Sandra Botticellego (“Narodziny Wenus”). Przedzieranie się przez te wyimaginowane, mroczne światy ma na celu przygotowanie Soledad do wkroczenia w dorosłość. Lęki, obsesje towarzyszą każdemu z nas podczas naszej podróży przez życie, z czasem potrafimy się z nimi oswoić, ale nigdy nie zdołamy ich pokonać. Samotność może stać się naszym sprzymierzeńcem. "Samotność jest cudowna! Jedyna rzecz naprawdę godna życia. Tyle czasu zabiera nam poznanie siebie...Czemu poznawać innych, zanim pozna się samego siebie? Samotność to wymyślanie. A wymyślanie to życie. Żyć to poznawać samego siebie." José Carlos Somoza powiedział o tej powieści, że odzwierciedla wszystkie jego obsesje. Mam nadzieję, że to nieprawda. Chciałabym, żeby znalazł ich jeszcze na tyle dużo, by starczyło na kolejną książkę.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz