Jest to opis perypetii amerykańskiej dziennikarki, która spędziła najpierw trzy tygodnie, a później rok w Jemenie szkoląc zespół redakcyjny gazety Yemen Observer. Jest pewna nieścisłość w opisie tej powieści- autorka sama przyznaje w niej, że oficjalnie nie pełniła obowiązków redaktor naczelnej (oczywiście stanowisko to zajmował zawsze mężczyzna), a była jedynie redaktorem technicznym. Powieść mnie zafascynowała, ale przyznam, że również rozdrażniła, ale po kolei... Wiele portali i kolorowych magazynów poleca tę książkę jako wakacyjną lekturę. Jeśli ktoś wylegując się na leżaku między jednym drinkiem z palemką a drugim, ewentualnie słuchając świergotu ptaków na łące lubi czytać o sytuacji kobiet w muzułmańskim kraju, samobójstwach młodych chłopców dokonywanych w hołdzie Saddamowi Husajnowi, zamachach bombowych, porwaniach turystów, obozach dla somalijskich uchodźców czy dziwnych zwyczajach jemeńskich taksówkarzy (onanizowanie się podczas jazdy z kobietą) to proszę bardzo. Rzeczywiście są w tym dzienniku z podróży iście wakacyjne opisy (jest ich zdecydowanie mniej niż ważnych tematów-to dobrze)- zachwycająca topografia Sany, pobyt autorki na Sokotrze, Kamaranie, eksploracja jaskiń i raf koralowych, to wszystko sprawia, że marzymy o odwiedzeniu miejsc opisywanych przez autorkę. Bardzo podobały mi się również historie z redakcyjnego życia- szkolenia dziennikarskie, nauka obiektywizmu, wyszukiwania informacji, tropienia leadów. Tylko, czy w kraju, w którym połowę populacji stanowią analfabeci a prasa kontrolowana jest przez rząd (właściciel pisma pracuje jako doradca prezydenta) jest możliwe stworzenie opiniotwórczej gazety? Od samego początku jest to przedsięwzięcie skazane na porażkę. W powieści poruszone jest wiele ważnych tematów (część już wymieniłam), ale przyznam, że momentami czytając czułam rozdrażnienie...Z jednej strony mamy opis trudnego życia kobiet, okrywających swe ciała, spowitych w czerń, która sprawia, że stają się niewidzialne, nietykalne, aseksualne. Odbiera się im prawo do edukacji (choć są oczywiście wyjątki), zabrania decydowania o własnym życiu, nawet wychodzenia wieczorami z domu, traktuje jak obywateli drugiej kategorii-osobne spożywanie posiłków, oddzielne przyjęcia weselne, często bez dowodów winy skazuje na więzienie, poniżenie, gwałty. Czytam te straszne opisy życia codziennego i myślę, jak to dobrze, że urodziłam się na Zachodzie, a tu nagle autorka pisze, że zakrywanie ciała, będące w mojej opinii symbolem ucisku islamskich kobiet, zaczęło jej się podobać, by kilkadziesiąt stron dalej cieszyć się z pływania nago w morzu, malowania ust czerwoną szminką i seksowych sukienek na przyjęciu. Jennifer Steil czuje się zawiedziona nieobecnością kobiet na swojej imprezie pożegnalnej po pierwszym szkoleniu, ale jednocześnie przecież doskonale wie, że obowiązuje je “godzina policyjna” i po zmierzchu nie mogą wychodzić z domu. Dalej mamy jeszcze ciekawiej- dziennikarka opisuje przygodę Karima, fotografa, który palił opium z talibami w górach, a rano obudził się bez skarpet. Okazało się, że bojownicy mu je wyprali. Autorka następnie wyraża ubolewanie, że sama nie dostąpi zaszczytu wyprania skarpet przez terrorystów, by jeszcze w tym samym rozdziale wylewać łzy z powodu rocznicy zamachów dokonanych przez Al- Kaidę 11 września. Jest to wyjątkowo specyficzne poczucie humoru. W trzecim rozdziale dziennikarka opowiada, o krótkim spotkaniu z Safią as- Suhajl, deputowaną do irackiego parlamentu, rozmawiają na temat sytuacji w Iraku. Oczywiście nie mogło zabraknąć stwierdzenia, że Irak potrzebuje pomocy USA (choć najwyraźniej autorka pisała to wbrew sobie, gdyż na 359 stronie przyznaje się do udziału w marszach pokojowych i demonstracjach przeciwko polityce Busha). Wszyscy wiemy, co się dzieje obecnie, po wycofaniu zachodnich wojsk. Dziewięcioletnie dziewczynki mogą być wydawane za mąż, zalegalizowano gwałty w małżeństwie, kobiecie można odebrać dzieci po śmierci jej męża...tak właśnie wygląda wprowadzanie demokracji w krajach Trzeciego Świata. Autorka porusza w “Roku w Jemenie” również problem narkotyków. Kat, który prawie nieustannie żują jej męscy współpracownicy wydaje się sterować zarówno życiem redakcji, jak i osobistym każdego z bohaterów książki. Rujnuje on domowe finanse, gospodarkę kraju, nawet życie małżeńskie, jednocześnie powszechne uzależnienie od jego stymulującego działania powoduje trudności z odstawieniem. Porwania, samobójcze zamachy, ataki bombowe potraktowane są w książce dosyć lekko. Wielokrotnie zastanawiałam się jak nazwać niektóre zachowania autorki- brawura, odwaga czy naiwność? Ciekawe, czy w 2009 roku również zdobyłaby się na stwierdzenie, że nie należy przejmować się porwaniami cudzoziemców, bo na ogół szyickim terrorystom chodzi o kartę przetargową w rozmowach z rządem. Dla przypomnienia- dziewięcioro obcokrajowców porwanych w 2009 roku, w tym niemiecka rodzina z dziećmi, obywatelka Korei Południowej, Brytyjczyk zostało zastrzelonych na północy Jemenu. Ostatnią rzeczą, która mnie zdziwiła był opis powszechnego w Jemenie wielożeństwa, próba wczucia się w rolę drugiej żony, empatia jaka biła z dziennikarki, gdy opisywała cierpienia rodzin, stwierdzenie, że taki układ nie da szczęścia nikomu, bo przecież mężczyzna nie jest w stanie kochać dwóch kobiet tak samo...Po czym kilkadziesiąt stron dalej opis jej umizgów do żonatego brytyjskiego ambasadora i rozbicie jego rodziny (teraz jest jego żoną)- pozostawiam to bez komentarza. Dzisiaj zajrzałam na stronę Yemen Observer, layout średni, jak z lat dziewięćdziesiątych, po wklepaniu w wyszukiwarkę nazwiska Jennifer Steil nic się nie wyświetla, żaden archiwalny news, na stronie w zakładce “o nas” jedyna wymieniona kobieta to sekretarka, reszta ekipy redakcyjnej to sami mężczyźni. Czemu mnie to nie dziwi...
Przeczytajcie koniecznie tę książkę, jest ciekawa, pełna barwnych opisów życia w Jemenie, tajników pracy w redakcji, zabawnych anegdot, a to, że miejscami kompletnie nie zgadzam się z autorką nie ma znaczenia, mimo to- polecam.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz