Jeśli ktoś z was z łezką w oku wspomina powieść “Szkarłatny płatek i biały” oraz jej kontynuację- zbiór opowiadań “Jabłko” to teraz jest czas na odrzucenie nadziei i wszelkich sentymentów. “Pod skórą” to coś zupełnie innego, dziwnego, niepokojącego. To połączenie Stephena Kinga (klimat jak w “Desperacji” mi się skojarzył) z Jose Carlosem Somozą (ale nie z tymi pierwszymi, genialnymi powieściami tylko z “Kluczem do odchłani”, “Zygzakiem”, “Przynętą”), wrzuciłabym do tego wora inspiracji jeszcze co najmniej “Zagubioną autostradę”, “Avatara” i “Planetę małp”. Mamy tu zwierzęcopodobne stwory, które nazywają siebie ludźmi, polujące na tzw. wodsele, które z kolei do złudzenia przypominają człowieka, przynajmniej zgodnie z naszymi wyobrażeniami. Większość książki stanowią opisy porwań mężczyzn w kwiecie wieku, których dokonuje tajemnicza Isserley na autostradzie. Zdobycze są następnie przerabiane na farmie w wielkiej fabryce na pokarm dla jej kosmicznych pobratymców. W gąszczu tych dziwacznych zdarzeń autor próbuje zapewne przemycić pytania o granice okrucieństwa względem zwierząt? Być może osadzenie człowieka w roli wodsela i pokazanie całego procederu- od momentu schwytania, poprzez hodowlę i tuczenie, aż do zamordowania ma nam uświadomić, że zwierzęta hodowlane czują to, co ludzie- strach, ból, cierpienie. Może jesteśmy im winni odrobinę empatii? Nie wiem tylko, czy taka dziwaczna powieść naszpikowana wieloma wątkami, spełni zadanie uświadamiania ludzkości lepiej, niż plik ulotek dotyczących torturowania zwierząt. To, co mi się podobało w książce, to trzeźwe spojrzenie na media, zwłaszcza telewizję, z którym absolutnie się zgadzam: "Było to dziwne, a jednak w pewnym momencie, już kilka lat temu, poczuła, że nie jest w stanie wchłonąć więcej smakowitych kąsków z ekranu. Telewizja przestała być użyteczna, jak gdyby osiągnęła pełnię rozkwitu i powracała do regresywnego bełkotu." W powieści znalazło się też miejsce na polski acent. To fascynujące, że znakomitej większości pisarzy nasz kraj kojarzy się albo z tanią siłą roboczą albo sfermetowanym sokiem z kartofli. Tutaj mamy do czynienia z tym drugim przypadkiem. Książkę, owszem, można przeczytać, ale pozostaje pytanie czy rzeczywiście warto?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz