|
foto: archiwum własne |
Opowieść o śmierci, życiu i sztuce. Właśnie tę powieść spinają klamrami obrazy “Śmierć Marata” Jacquesa Luisa Davida i “Śmierć Sardanapala” Eugene Delacroix. Pierwszy z nich przedstawia śmierć Jeana Paula Marata, jakobina, zamordowanego przez rojalistkę Charlotte Corday. Ciekawe jest przedstawienie postaci- Marat upozowany jest na świętego, szlachetnego męczennika o łagodnym obliczu. Ciemne tło rozjaśnia się w prawym rogu zapowiadając rychłe wstąpienie jakobina do niebios, które już na niego oczekują. Nie ma w tej propagandowej wizji nic dziwnego- malarz był bowiem zwolennikiem rewolucji, wielokrotnie zabierał głos w Zgromadzeniu Narodowym. Prawda historyczna jest jednak daleka od tej przedstawionej na płótnie- w rzeczywistości Marat cierpiał na ciężkie schorzenie skóry, oddawał się leczniczym kąpielom, któtko mówiąc z wyglądu był raczej odpychający.
“Śmierć Sardanapala” przedstawia z kolei niepokojącą wizję śmierci asyryjskiego tyrana. O tym obrazie mówi się, że jest gloryfikacją sadomasochizmu. Widzimy kobiety- niewolnice traktowane jak rzeźne bydło, śmierci nie unika nawet ulubiony wierzchowiec króla. Nad tym wszystkim, w lewym górnym rogu płótna góruje obojętny władca, przyglądający się masakrze ze stoickim spokojem.* W treści książki odnajdujemy opis jeszcze jednego dzieła- “Judyta” Gustava Klimta. Obraz przedstawia izraelitkę, która uwiodła asyryjskiego generała Holofertesa, by następnie we śnie odciąć mu głowę. Kobieta, przedstawiona w wyniosłej pozie, w dłoni dzierży, jakby od niechcenia, głowę zamordowanego kochanka. Narrator “Mogę odejść, gdy zechcę” poza tym, że chętnie odwiedza galerie sztuki i dużo podróżuje, wykonuje bardzo nietypowy zawód- pomaga w popełnieniu samobójstwa. Jego klientami stają się ludzie, których życie nadmiernie przytłacza, nie mogą odnaleźć się w trudnej rzeczywistości, nie mają do kogo zwrócić się po pomoc, wybierają więc rozwiązanie ostateczne- śmierć. Doradca przygotowuje dla nich strategię, pomaga wybrać odpowiednią metodę, często towarzyszy swoim klientom w ostatnich chwilach, godzinami z nimi rozmawia. Autor, jak zwykle zresztą, daje nam popis swej erudycji. W książce Kim Yong-ha wspomina, oprócz wymienionych wcześniej malarzy, również van Gogha. Przewijają sie też całe zastępy pisarzy: Szekspir, Sylvia Plath, Henry Miller, Oskar Wilde, Arthur Rimbaud, Leonard Cohen (tak, dla mnie to przede wszystkim poeta i bard, w drugiej kolejności muzyk). Uśmiechnęłam się lekko czytąc opis filmu “Inaczej niż w raju” Jima Jarmuscha, bo chociaż uwielbiam filmy tego reżysera (złaszcza “Kawę i papierosy”) to tego wspomnianego przez autora nawet jeszcze nie rozpakowałam z folii i chyba w tym stanie pozostanie. Przynajmniej nie mam już wyrzutów sumienia, że nie tylko mnie odrzuca. Bardzo podobało mi się spojrzenie na początki sztuki jako takiej. “Niektórzy ludzie toczą niekończące się spory, o to, dlaczego człowiek pierwotny zaczął tworzyć sztukę. I powiadają, że powodem był strach przed bielą, wpisany w ludzką naturę. Idealnie biała ściana jest sama w sobie przerażająca.” Sztuka, która rodzi się z lęku. Strach, który opanowuje się za pomocą sztuki. Ciekawa koncepcja. Czytając opis performansu Mimi miałam przed oczami podobną wizję przedstawioną w “Wegetariance” Han Kang. I wreszcie- ten pozbawiony emocji, przedmiotowy seks, który wywołuje skojarzenia z Murakamim...Wisienka na torcie- opisy Paryża, Wiednia, Florencji.
I odwieczne pytanie, zawarte w ostatnim akapicie powieści:
“Życie...dlaczego nic się nie zmienia, choć idziesz coraz dalej i dalej...?...”. Bardzo dobra książka. Polecam.
* Przygotowując opisy obrazów korzystałam z książki "Historia Malarstwa" Siostry Wendy Beckett
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz